środa, 5 grudnia 2012

afrz.

 chyba jestem tu, gdzie powinnam. mindfuck się skończył definitywnie, odcięty grubą kreską od tego, co jest teraz. jestem teraz. w pokoju cztery metry na dwa metry, w którym panuje ogólny rozgardiasz, coraz bardziej powodowany przez mojego szarego przyjaciela Imbira, który zdaje się, chce pomóc. nijak mu to wychodzi.
 chyba, jestem tutaj, w miejscu, znanym już mi sobie. mam czas dla siebie, dzisiaj, właśnie dzisiaj na ogarnięcie życia po sztormie. po Naszym bałaganie (Naszym przez duże N, bo tylko Nasze potrafi zepsuć i naprawić tak wiele rzeczy jednocześnie, Nasze przez duże N, bo tylko my jesteśmy tak dopasowani do siebie jak dwa puzzle, tworzące jeden obrazek.
 znowu mam zimową herbatę. tym razem w tym oto zaprezentowanym na zdjęciu, mega hipsterskim kubku, o jakim zawsze kiedyś tam podświadomie marzyłam. to nic, że pink floydzi nie bardzo trafiają w mój gust muzyczny, kiedy jestem szczęśliwa.
 bo jestem. teraz jestem najszczęśliwszym dzieciuchem na świecie, nie potrzebuję nawet św. Mikołaja, bo nie łudzę się, że coś dostanę pod choinkę. a jeśli nawet - to się ucieszę. grzeczne dzieci dostają prezenty, niegrzeczne - rózgę. jeśli otrzymałabym takowej pęk - nie pogardziłabym, do czasu, gdy Imbir nie rozwaliłby jej, jak wszystkiego innego.
 a co ze śniegiem? dalej go nienawidzę. pierwsze wyjebanie na lodzie zostało już zaliczone, może więcej się nie zdarzy?... z resztą. teraz po każdym się już podniosę! przeżyję. bo mam Ciebie :*.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz