sobota, 30 czerwca 2012

setka.

setka. cóż mogę w tym celu powiedzieć... przede wszystkim, bardzo mi zależało, co by setny post dodać dzisiaj. dzisiaj, ponieważ od jutra rozpoczynam coś w rodzaju "początku". dlaczego tak?
hmmm. chyba każdy powinien kiedyś po to sięgnąć. móc usunąć wszystko i zacząć od nowa, z nowymi siłami do działanie. moja drastyczna zmiana tego pokroju nadchodzi... jutro. a dokładniej za 3 godziny, kiedy miesiąc z czerwca definitywnie zamieni się na lipiec...
uch. cóż. może najbardziej mnie bolą moje marzenia, które spełniają się komuś innemu, moje plany i moje wyobrażenia, z których ktoś inny sobie korzysta. może jestem zbyt naiwna, może powinnam włączyć kolejny kawałek, w którym zamiast śpiewu słyszę budzący ciarki growl... który pozwoli odejść choć części mojej bezsilności, która się pojawia w takich momentach?...

setny post na tym blogu. dziękuję aborolabis, choć do tej pory, nie mam pojęcia, jak wygląda ta "rasa" skorka, o której mam tak barwnie opisane w wikipedii. bo, tak moi mili państwo, aborolabis to właśnie skorek.


o czym marzysz?
a Ty?

a ja dziś marzę o drewnianym domku, gdzieś, gdzie jest cicho. gdzie mogę sobie wyjść na taras z gitarą i sobie pobrzdąkać ot tak, z pszczołami. marzę o szklance frappe z dużą ilością lodu i piasku pod stopami. marzę, żeby słońce muskało mi delikatnie buzię, łaskotało po plecach i udach. marzę, żeby wskoczyć do chłodnego basenu i poleniuchować.

ale faktycznie, przede wszystkim żadna z tych czynności nie ma sensu, jeśli nie byłoby obok Ciebie.



dzieńdobry.

Jeśli ktoś jest w związku, ludzie uważają, że powinni razem spędzać każdą wolną chwilę. Powinni oczywiście oznacza, że tak jest. No i cóż - dzieńdobry, jestem izka i szczerze mówiąc, nie spędzam każdej wolnej chwili z moim chłopakiem. Czy to jest dziwne? Pewnie dla niektórych tak. Pewnie niektórzy, po lekturze mojego przepełnionego sarkazmem tekstu, będą wręcz oburzeni, że coś działa tak, jak o tym napiszę. Ale do tego dojdę po kolei.
Na sam pierw, chciałabym powiedzieć coś o moim związku. Staż? Prawie 11 miesięcy. On młodszy, ja starsza. Ja ogień, on woda - i chyba to najprostsza charakterystyka naszych relacji. On jest spokojny, choć potrafi się wzburzyć, a ja się non stop palę, a kiedy wygasam, zaczynam umierać sama w sobie.
I co. I nie spędzam każdej wolnej minuty, trzymając go za rękę czy, patrząc sobie w oczy. To bez sensu. Widzimy się średnio raz, dwa w tygodniu. Czasami zdarza się, że w tygodniu nie widzimy się wcale. SMSy? Non stop, na zmianę z gadu-gadu. Może po prostu tak się utarło, może faktycznie mam większą wrażliwość na słowo pisane niż mówione. Nie mam pojęcia.
W każdym razie... Kurczę. Zostałam przyzwyczajona do związków, jesteśmy ze sobą non stop, zawsze za rękę. Zostałam przyzwyczajona, jak to głupio brzmi. Ale tak było. Szkoda tylko, że rzadko każdy z tych "związków" przekraczał dwa miesiące.
Może właśnie o to chodzi? Nie widzieć się z sobą non stop, żeby się sobą nie znudzić?...

Mam teraz miesiąc bez Niego. Czy dam radę? Nie wiem, będzie ciężko. Ale wiem, że w tym miesiącu, przede wszystkim postawię na siebie.