piątek, 30 grudnia 2011

brz.

tup tup tup. nieoczekiwanie szybko zbliża się nowy rok. czyli kolejna seria mylenia się przy datowaniu zeszytów (a raczej tylko jednego zeszytu, bo tylko technologię, no i ewentualnie biologię udaje mi się jako-tako prowadzić), wmawiania sobie różnych obietnic, jak na przykład "w tym roku schudnę i będę się uczyć", a także wymazywaniu z pamięci wiadomości o wszystkich ranach i widocznych bliznach.
[z góry uprzedzam, że dalsza część notki zawiera bardzo dużą dawkę emocji osobistych, skumulowanych wokół tematu wciąż aktualnego i jakże pożądanego. tak więc, jeśli masz złamane serce lub masz jakiś konflikt w związku - lepiej tego nie czytaj. poczujesz się jeszcze gorzej (wiem, jak "nasze" teksty wpływają na ludzi, doświadczam to po koleżankach z klasy, które po każdym takim odczytanym mają łzy w oczach i zaczynają powtarzać, że "nas" nienawidzą). wszystko na Twoją i tylko Twoją odpowiedzialność, Ty, który się tutaj dziwnym zżądzeniem losu znalazłeś.]
widzisz to? to, tam daleko? polana między górami. tam kiedyś stanie nasz dom. będzie duży, choć niewielki. zabezpieczony od spalenia, ale też przyjazny. będzie miał kominek, w którym radośnie strzykał będzie ogień (wyciągnij przed siebie dłonie) i miękkie dywany, na których będziemy leżeć i przerzucać kartki książek. Drzwi będzie miał dość zwyczajne, jak to drzwi, z jakimiś zdobieniami, wewnątrz natomiast drzwi będą we wszystkich kolorach tęczy. będziemy uwielbiać nasz salon, w którym oprócz regałów z książkami, jakiegoś dużego telewizora (bo przecież jesteś leniem i co będziesz robił leżąc?), białej, dużej kanapy, będzie właśnie kominek. i miękki, biały dywan. i ja. i Ty. i puchate skarpety do kolan.
i sufity też będą magiczne. gdzieś będą jak rozgwieżdżone niebo, a gdzieś będą jak korony drzew. będziemy wdychać powietrze uginające się pod słodyczą moich spalonych ciast w piekarniku, z których Ty będziesz się śmiał, a ja będę się załamywać w środku, bo kolejny raz mi nie wyszło zaskoczenie Ciebie.
i będziemy wychodzić do pracy, jedno w jedną stronę, drugie w drugą. i w wolnych chwilach będę do Ciebie dzwonić i przeszkadzać Ci w zabiegach czy konsultacjach powołując się na ważne sprawy rodzinne.
i będę wracać do domu z pudełkiem wielkiej pizzy z czosnkiem, bo przecież nic nie ugotuję z dwoma lewymi rękami.
i będę się śmiała, zabierała Cię do wesołego miasteczka, gdy tylko jakieś wypatrzę w pobliżu. i będę latać z Tobą na olbrzymich karuzelach, wyciągając w górę ręce.
uważasz, że ostatnio daję mało Ci miłości, miłości, od której promienieję bardziej niż Maria Skłodowska-Curie. uważasz, że przestajesz to czuć. zamknij oczy. jestem obok. zawsze, gdy tylko o mnie pomyślisz. jestem przy Tobie myślami. zamknij oczy, wyobraź sobie ten świat, którym ja żyję. wyobraź sobie morze gwiazd w Twoich dłoniach. wszystkie dla Ciebie, ja je złapię, złapię, żeby spełnić Twoje marzenia. wszystkie, prócz jednej, żeby się schować i po cichu wypowiedzieć "spraw, żeby nigdy w życiu ten debil mnie nie opuścił, ani ja jego", a potem wybiec ze śmiechem dziecka, które coś przeskrobało.
przecież doskonale o tym wiesz. że spalam się i odradzam naraz, kiedy przy mnie jesteś. że jestem sobą, jestem szczęśliwa. wiesz, że zrobiłeś ze mnie to, co nikomu innemu się nie udało. i nieważne, czy jest ktoś jeszcze oprócz mnie. naprawdę nieważne. nawet jeśli jest, to żaden biegun nie da rozłączyć naszych dwóch stron magnezu. nie ma po prostu opcji. nie znajdziesz dwóch lepiej pasujących do siebie puzzli.
i " słuchaj, kochanie, to nie tak, kocham cię, kocham cię, każdą swoją żyłą, każdym swoim włosem, obojgiem uszu i oczu, dziurkami nosa, skoliozą, paranoją, próchnicą, mózgiem, stopami, jesteś dla mnie wszystkim, klejnocie, góro cukru, kocham cię" (dlaczego cytowanie tego przychodzi mi z taką łatwością? dlaczego znam to już na pamięć i układa mi się w melodię?) przecież wiesz, że bez Ciebie jestem jak "jakaś niemożność jak dwa plus dwa równa się pięć" teraz to już "nie ma mnie bez Ciebie".
kocham Cię, aż czasami sama w to nie wierzę.

"Tylko Ty. Nikt inny. Tylko Ty i ja. Nikt inny. Tylko My. Razem".

sobota, 24 grudnia 2011

nrz.

pobawmy się dzisiaj w kota. dzisiaj, jeszcze przez jakieś 12 minut, jest wigilia. pobawmy się w kota, zwińmy pazurki, połóżmy się pod kaloryferem. nie grzeszmy już.

wtorek, 13 grudnia 2011

vrz.


herbata przemieszana ze rozkosznym drżeniem głosu Ville Valo. mam ochotę na papierosa, na słodkie wargi od BD, ale przecież już prawie nie palę. w przyszłym życiu potrzebuję mieć dom z wyjściem na dach, by siadać tam w dresie z kapturem i palić, trzymać szlugę między niebieskimi paznokciami, jedna za drugą. nie powoli. nie rozkoszować się dymem. szybko. żeby zabijać. by rysować niespełnione marzenia palcem na tabunie burych chmur nad moją głową. by zagryzać wargi z bólu. do krwi.
jest mi smutno. potrzebuję kota. potrzebuję porządku w pokoju i w głowie. potrzebuję pierdolnąć to wszystko w chuj i spierdolić. daleko. jak najdalej się da. nie łasić się już. nie rozmawiać z ludźmi. nie uzyskiwać złudnej nadziei i nie zawodzić się. chcę wreszcie wyjść z domu w glanach i wrzasnąć na całe gardło NO FUTURE.
nic się nie zmieniło.
minęły cztery miesiące? jak rozkosznie. jak to się w ogóle udało? jego też chcesz pierdolnąć w nicość?
chciałabym zamknąć Cię w klatce, trzymać w uchu, jak słuchawkę, żebyś rozśmieszał mnie i gadał te swoje głupoty, żebyś trzymał mnie za rękę i "kopał w dupę", kiedy tego potrzebuję. a teraz tęsknię, tęsknię komórkami, tkankami, organami, cytoplazmą, żółcią, fosfolipidami, każdym decymetrem sześciennym tlenu. tęsknię. chcę Cię. tutaj. teraz. obok.
ps. sen o ciąży, moim kolejnym świadomym snem.

czwartek, 8 grudnia 2011

hrz.

tak pięknie wyglądasz z papierosem.
tak pięknie spływa Ci makijaż po policzkach.

myślisz, że to się dzieje ot tak?
to całe kochanie?

wtorek, 29 listopada 2011

teatralnie.

- zamieszkajmy w mcdonaldzie.
tak w ogóle, to mam okropny burdel w pokoju. składa się na niego setka nieposkładanych ubrań, nierozpakowany plecak z biwaku, biurko zasypane kolorowymi i tymi białymi żurawiami, lakierami do paznokci i innymi kartkami bez znaczenia. a pomiędzy tym wszystkim ja. z silną potrzebą posiadania klamki w drzwiach. trzech gwoździ w ścianie za drzwiami, światełkami na karniszu, powieszeniu na ścianie mojej tablicy korkowej i sznurków z żurawiami pod sufitem. w dodatku, mój komputer pęka w szwach od nadmiaru "prezentów" mikołajkowych, które sama sobie wybieram. 
a po za tym...
jakoś ostatnio nabrałam się na rozmyślania. o sobie samej. 
nie wiem, po co i dlaczego.
wiem tylko, że raczej jest mi to potrzebne.
przede wszystkim, chciałabym złożyć apel do wszystkich tych, którzy mnie nienawidzą. tak, wiem, że istniejecie i wchodzicie na mojego bloga, o czym świadczy nieustająco rosnąca statystyka po prawej stronie. chciałabym przede wszystkim Wam powiedzieć, że nie winię Was za to, że macie do mnie jakieś urazy. sama je do siebie mam. zdaję sobie sprawę z tego, że popełniam błędy, i to tak samo, jak każdy z Was. ale jeśli nie chcecie mieć ze mną do czynienia, to po prostu nie miejcie, a nie wciąż tu zaglądacie, wciąż puszczacie jakieś błahe plotki, z których, co prawda wraz z k. się śmieję, ale to powoli bywa męczące. jeśli macie jakiś problem, jestem dostępna prawie wszędzie, możecie umówić się ze mną i sobie to wyjaśnić. nic trudniejszego. 
a teraz... idę malować mapę. trzeba się trochę ogarnąć.

poniedziałek, 21 listopada 2011

rozmówki iask. z młodszą siostrzyczką.


Gabrysia:                      Izzzaa! no weź, ja tam nie pójdę sama, boję się ciemności!
Iza:                                  oj daj spokój, myślisz, że tam siedzi Voldemort i chce w Ciebie strzelić różdżką?
G:                                    NO! Ja stąd nie wyjdę, dopóki mi tam nie zapalisz światła.
I:                                      spoko.
G:                                    AAAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!
I:                                      nie drzyj się.
G:                                    AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
*I. bierze kawałek taśmy z biurka i zakleja G. usta*
I:                                      teraz Cię nie słychać.
*G. odrywa sobie taśmę z ust i szuka taśmy po szufladach.*
I:                                      tu nie ma taśmy.
G:                                    to gdzie jest?
I:                                      tata ma.
G:                                    aa, to idę do taty po taśmę.
                                         *nagle staje w półkroku, odwraca się.*
                                         ALE TAM JEST VOLDEMORT, NIEE!
Chwilę później.
G:                                    Aaa! Iza, odwróć się!
*I. patrzy na nią jak na debila.*
I:                                      A co, Voldemort tam jest?
G:                                    No, skąd wiedziałaś?... Taki w czarnej sutannie.
_____________________________
sympatycznie. dni spływają mi karmelowo, a jeszcze bardziej osładza wszystko fakt, że przez trzy kolejne dni mam na 12 do szkoły - żyć nie umierać! to nic, że po raz enty zaspałam na angielski. to nic, że stwierdziłam, że i tak już nie zdążę na autobus i wyszłam sobie jakieś 10 minut później. i tak go złapałam. i tak zdążyłam na hiszpański. i tak byłam na warsztatach z angielskiego. całe 4 godziny paplania w tym języku sprawiło u mnie myślenie po angielsku. dziwne. a tak w ogóle, to jestem dzieckiem szczęścia, bo chcąc tylko i wyłącznie trafić na dworzec (przecież miałam zarówno legitymację [POZDRAWIAM PANA KANARA, KTÓRY ZNISZCZYŁ MI CZWARTEK!] jak i bilet odpowiadający zniżce na legitymacji!) dzięki cudownej, lubelskiej komunikacji miejskiej, trafiłam na moje 88 i bez wykorzystywania biletu trafiłam do mojego małego miasteczka. 
a jutro jadę zapłacić mój pierwszy, osobisty mandat.

środa, 16 listopada 2011

śrz.

świat jest lustrem - jaki Ty jesteś dla świata, taki świat będzie dla Ciebie.
uśmiechniesz się do kogoś - ktoś do Ciebie się uśmiechnie.
powiesz komuś coś miłego - ktoś Ci powie coś miłego.
przytulisz kogoś - ktoś przytuli Ciebie.
wyciągnij rękę pierwszy.
uśmiechnij się.
lepiej się żyje.

wtorek, 15 listopada 2011

grz.


"... jeśli Cię boli, niech zaboli Cię bardziej!"

zaczęłam robić żurawie z papieru. z białych lub niebieskich kwadratów. albo z gazet. z gazet, w których królują zdjęcia bardzo szczupłych i pięknych pań, kanonów wszechobecnego piękna. dziwnym trafem, każdy taki modny żuraw na swoim grzbiecie ma ich twarze, pokryte dużą ilością makijażu, z czarnymi powiekami, z wyróżowionymi policzkami albo krwistymi ustami.
ostatnie dni mijają pod znakami zapytania, na huśtawce nastrojów z dźwiękami albo pianina albo piagiatu199, którego głos wokalistki (a raczej jej szept) wydobywa się z głośników mojego skromnego laptopa. ostatnie dni spędziłam na przeglądaniu friends of friends soup'a (może to już uzależnienie?), odrabianiu lekcji z młodszą siostrą, chodzeniu do szkoły, spaniem i ciągłą chęcią rozpoczęcia "zimowych porządków".
święta, zakwitnijcie już w mojej duszy, rozwleczcie swe ramiona z lampek niczym bluszcz swe gałązki dookoła drzewa.

a. odpisał u., ale u. nadal nie wie, czy a. jest wolny.
b. nie ma czasu spotkać się z v.
do x. nie pisze c. od 49 godzin.
do y. nie zadzwonił d., choć obiecał.
do z. nie przyznaje się e., choć przecież już od dłuższego czasu są razem.

izabela anna sancja k. jest nadal zakochana. 
(debm prztndjonklj skl stdrd)

"... Bo w tej samej chwili będziesz przez miłość ukoronowany i ukrzyżowany. Ona chce, abyś rósł wysoko, i godzi się, aby Cię ścięli." [k.gibran, prorok]

poniedziałek, 14 listopada 2011

moolight.

jaka jesteś?
tik, tik, tak. lekkie naciśnięcia klawiszy pianina / fortepianu, roztrzaskują się o moją głowę. ciche, niezrozumiałe takty, zamykam oczy, po kilku niemych słowach wprowadzenia, po kilku pierwszych akordach, zamykam oczy i rozpływam się. biegnę. jestem gdzieś na końcu świata. patrzę wokół siebie, patrzę, choć nic nie widzę. ktoś umiera, ktoś się obok rodzi. ktoś się kłóci, a dalej ktoś się godzi. ktoś się uśmiecha, żeby ktoś inny mógł płakać. ktoś jest chory, a piętro wyżej ktoś jest chory. ktoś leży w szpitalu, ktoś na ulicy, na ławce, ktoś we własnym, trzypokojowym mieszkaniu, a inny we własnym, dużym domku z kominkiem. ktoś się ubiera, a ktoś się rozbiera, ktoś je, a inny ktoś jest głodny...
... ktoś...
odwracam się za siebie, a za mną jest ławka, więc siadam, opieram się o drewniane oparcie. zamykam oczy i sięgam do kieszeni, taki jakiś nawyk, a w środku, za metalowymi zębami czuję coś miękkiego, coś z papieru.
wyciągam z kieszeni białego, papierowego żurawia. na skrzydle pisze niewyraźne kocham Cię, które zauważam dosyć szybko, jakbym go już znała, a przecież pierwszy raz widzę go w tej kurtce. wolną dłonią ocieram łzę, a gdzieś koło mnie słyszę tupot. podnoszę głowę. 
podbiega do mnie mały ktoś. mały ktoś ma uśmiech, szeroki, choć szczerbaty. i intensywnie zielone oczy. mały ktoś wyciąga do mnie rękę...
jestem przede wszystkim regresywna.

sobota, 12 listopada 2011

bądź urocza dla swoich wrogów - nic ich bardziej nie złości.
~ carl orff.

z dedykacją
od i.a.s.k.

piątek, 11 listopada 2011

+

od dwóch - trzech minut trwa nowy dzień.
please, make it wonderful.

s.

coraz bliżej święta.

w głowie pogrywa mi ta sama melodia. melodia, którą kiedyś, a właściwie bardzo niedawno nuciłam z jedną z tych dziewczyn, które pośród 32 innych da się rozmawiać. potem, na języku polskim, zaczęłyśmy wykonywać papierowe choinki, prezenty, kominki...
chce mi się świąt. okrutnie. chce mi się śniegu, choć go nienawidzę, ale przez jakiś miesiąc mógłby się pojawić. potem już sobie pójść i ustąpić miejsca wiośnie. mojej kochanej wiośnie, jedynej, kwitnącej.
chce mi się tego unoszącego się po domu zapachu piernika, wypchanych ponad możliwości lodówek z najróżniejszymi sałatkami czy innymi daniami. chce mi się ryby i ćwikły, dzielenia opłatkiem. chce mi się fajerwerków chce mi się widzieć w oczach moich bliskich szczęście...

święty mikołaju.
w tym roku pod choinkę poproszę... o jeden cud. 

wtorek, 1 listopada 2011

dni zlatują mi na malowaniu paznokci (ostatnio na miętowo), sprzątaniu w pokoju (a właściwie zaczynaniu i niekończeniu), czytaniu kolejnych miliardów zadrukowanych konstelacjami zdań stron, ciągłym repostowaniu najpiękniejszych rzeczy z soupa i popijaniu tego wszystkiego gorzką miętą pieprzową. pomiędzy tym wszystkim wylewają się urocze kłótnie o zwierzynę w Naszym domu, o kota, psa, rybki, misia pandę i króliczka, lekkie słówka, otrzymywane z samego rana sms'y, w których życzymy sobie miłego dnia.
do tego, wolny czas spędzam jeszcze na kompletowaniu mojej listy książek do przeczytania bądź zakupienia.
a weekend? a weekend, spędziłam oblewana sztuczną krwią, leżąc pod zlewem z podciętymi żyłami i płacząc nad utratą ukochanego bądź najzwyczajniej w świecie, mdlejąc z efektownym upadkiem na materac.


good evening, november. be good guy.


ps.
zaczynam się zastanawiać, dlaczego moje wpisy na blogu wydają się coraz bardziej kretyńskie niż zwykle.

sobota, 22 października 2011

teatime.


" Ludzie sypiają ze sobą, nic ekscytującego. Zdjąć przed kimś ubrania i położyć się na kimś, pod kimś lub obok kogoś to żaden wyczyn, żadna przygoda. Przygoda następuje później, jeśli zdejmiesz przed kimś skórę i mięśnie i ktoś zobaczy twój słaby punkt, żarzącą się w środku małą lampkę, latareczkę na wysokości splotu słonecznego, kryptonit, weźmie go w palce, ostrożnie, jak perłę, i zrobi z nim coś głupiego, włoży do ust, połknie, podrzuci do góry, zgubi. I potem, dużo później zostaniesz sam, z dziurą jak po kuli, i możesz wlać w tą dziurę dużo, bardzo dużo mnóstwo cudzych ciał, substancji i głosów, ale nie wypełnisz, nie zamkniesz, nie zabetonujesz, nie ma chuja."


- J. Żulczyk. "Ślepnąć od świateł"




fot. Karolina Jeleńska.

piątek, 21 października 2011

drz

dzieje się coś dziwnego. jadąc autobusem, w głowie mam naprawdę dziwne rzeczy... aż szkoda, że nigdy się już nie spełnią, w tle trójkąta bermudzkiego, naszego Tam.

but sometimes i still need you.

czwartek, 20 października 2011

aha.


Ruda stała przed oknem i powoli piła herbatę.
Był to jesienny, smętny dzień. Dzień, w którym bezmyślnie pozwoliła sobie na taką sytuację. Zamknęła oczy, dotykając delikatnie powiek opuszkami palców. Naiwna. To określenie na pewno pasowałoby tutaj najlepiej.
Tak więc, Ruda była naiwna.
Odstawiła kubek na parapet i sięgnęła po swój telefon. Miała jedną nieodczytaną wiadomość. Nie miała ochoty jej czytać. Wiedziała, co w niej znajdzie. Wiedziała, od kogo przyszła. Kilkoma ruchami palców beznamiętnie ją usunęła i odrzuciła telefon na fotel. Po chwili ponownie chwyciła w prawą dłoń kubek i wzięła zeń niewielkiego łyka. Potem dwa duże. Ilekroć naczynie zbliżało się do jej ust, przymykała oczy. Przyzwyczajenie.
A potem jej uwagę zwróciło zdjęcie, leżące samotnie na parapecie. Przedstawiało pięć osób. Rudą we własnej osobie i czterech chłopaków. Trzech z nich trzymało w rękach gitary, a ostatni pałeczki od perkusji. Paradise. Uśmiechnęła się kpiąco, patrząc, jak dłoń jednego z gitarzystów zatrzymała się na jej biodrze.
A więc to tak kończy się ta historia – przemknęło jej przez głowę.

środa, 12 października 2011

brak pomysłów na bycie.


                Usłała sobie życie z kolorowych pomysłów. Gorzkich zaprzeczeń słodkich słów. Nazwała swój świat pięknym, zakrywając brzydotę nawałem epitetów. 
                Jego głos jest jak wibracja, niesie się po starym korytarzu, odbity od ścian. Przeżarty wszystkimi wypitymi butelkami alkoholu. Przepalony paczkami czerwonych L&M’ów.
                I właśnie wciska tego papierosa pomiędzy wargi i wygląda tak niesamowicie. Anioł, zachwycający wysłannik szatana. Szczupłymi palcami wyciąga zapalniczkę z kieszeni dżinsów, by zaraz odpalić szluga, wciągnąć w płuca ten zabawnie szczypiący dym.
                Jagna była niczym zahipnotyzowana. 

niedziela, 9 października 2011

qrz.

jest mi zimno. to przede wszystkim. siedzę więc w fotelu, wrzucam do pokoju grzejnik i sobie nagrzewam pokój. a łapcie ogrzewam o ściany kubków z kolejnymi waniliowymi herbatami.
mija życie. mija mi słodko moje cudownie kolorowe życie. mój autorski absurd złożony z wieczorów z muzyką i książkami. połykam je jak kolorowe tabletki, które mają zwiększyć moją odporność.
ostatnio przeczytałam trucicielkę e.e. schmitta. ostatnio, to jakieś dwa dni temu. przeczytałam ją szybko tak, jak się zjada ulubione ciastko. teraz czuję się bogatsza o kilka wyrażeń, o kilka zwrotów. o kilka historii ludzi, którzy naprawdę istnieją. może nie pod tymi nazwiskami, którymi posługiwał się autor... ale w ogóle gdzieś istnieją.
dzisiaj się biorę za tworzenie. za wylanie wszystkich moich pomysłów na kartkę papieru.

ps. znowu zaczęłam pisać pamiętnik.
ps2. coraz większe głupoty znajdują się na moim aborolabis. to przerażające.

i. a. s. k.


poniedziałek, 3 października 2011

frz.

miałam posprzątać, jak wrócę ze szkoły. tymczasem, 19:35...
dziś płakałam w autobusie. dziwnie. 

sweet child o'mine.

niedziela, 2 października 2011

iask.

izabela anna sancja k. jest wolna.
izabela anna sancja k. jest wolna.
izabela anna sancja k. jest wolna.
izabela anna sancja k. jest wolna.
izabela anna sancja k. jest wolna.
izabela anna sancja k. jest wolna.
izabela anna sancja k. jest wolna.

kurwa mać.

wrz.



a więc dzień spływa mi na słuchaniu guns'n'roses, w przemieszaniu z obecnymi utworami slasha, popijaniu waniliowej herbaty bądź ukochanego coratado oraz na przerzucaniu prania z kosza na bieliznę do pralki, a z pralki do suszarki, a z suszarki do drugiego kosza na czyste rzeczy. 

pomalowałam paznokcie, znowu na szaro, ale niechaj będzie.
sweet child o'mine.

ka nadal się nie odzywa.

czwartek, 29 września 2011

lrz.

nic nie ma sensu.
pamiętasz? to rzekomo brzmi przerażająco. kiedy powtarzasz to w kółko ze smutnym uśmiechem. bo taka prawda.
jestem jędzą. jestem okropną egoistką, wiesz? nauczyli mnie tego inni ludzie, ludzie, o których staram się zapomnieć, jak najszybciej, jak najefektywniej. zaczęłam od blokowania ich na facebooku. muszę jeszcze znaleźć sposób na numery gadu-gadu. mogą mi się przydać, ale nie chcę widzieć już ".. jest dostępny/a".

zmieniłam numer telefonu, wiesz?

muszę coś zrobić z moimi włosami. dziś napuszczę sobie wody do wanny, siedzę w niej półgodziny z kubkiem kawy. może coś wymyślę.

niedziela, 25 września 2011

jrz.

brakuje mi dzwoniącego telefonu "hej, masz piętnaście minut, za piętnaście minut jestem u Ciebie i porywam Cię Tam."
albo najzwyczajniejszego w świecie "chodź".

kurwa, może właściwie brakuje mi z-w-i-ą-z-k-u, a nie zabawy w miłość?

autumn.

spójrzmy na to tak.
na sam początek potrzebuję herbaty. jednak, żeby dotrzeć do kuchni i wykonać serię skomplikowanych gestów, takich jak zagotowanie wody magicznym guziczkiem, wyszukanie pudełka z zieloną, i wybranie kubka, muszę znaleźć skarpety. te moje szare i grube, których w przyszłości będę miała całą szufladę. na chłodne, zimowe wieczory.
mmm. bardzo lubię to uczucie, gdy parząca jeszcze herbata przepływa przez moje gardło, rozgrzewając mój organizm. niezwykle przyjemne uczucie. 
lato odeszło. odeszło, a ja żegnając się z nim, byłam gotowa na przybycie jesieni. tej pięknej, prawdziwej, która maluje farbkami liście, a wiatrem oczyszcza chodniki. i naprawdę tęskniłam za tymi wieczorami przy świeczkach, z otwartym oknem i tym przyjemnym, chłodnym powietrzem, łaskoczącym moje płuca. 
mam nadzieję, że niedługo nadarzy mi się okazja, żebyśmy położyli się gdzieś, na tym płaszczu z tęczowych liści z gitarą i kubkami z gorącą herbatą. i żebyśmy zapomnieli o świecie. kolejny raz.

" wystarczysz Ty. 

niedziela, 18 września 2011

nie-dziel(n)a.


nie zasypiaj, hej. albo zaśnij, zaśnij, zamknij oczy, śnij, śnij. zanurz się, potem wynurz, obudź się. potem spójrz, spójrz, jaki piękny jest ten świat. potem chodź, chodź i podziwiaj, i podziwiaj słońca wschód, niebo w pomarańczach. i wyszepczę Ci, i wyszepczę, że to Ty, Ciebie chcę.

mój mózg, where is my mind.
leniwa niedzielna niedziela. niedziela to dzień, którego głównie się nie pamięta. leniwa niedziela na zebranie sił... do stania w przepełnionych autobusach, do uśmiechów, wysyłanych ukradkiem na drugi koniec sali, w której aktualnie macie język polski. po to są niedziele. polegają na odpoczynku, rozważeniu kilku spraw. napiszę dziś na kolorowej kartce listę postanowień.

a w słuchawkach pomiędzy brodką i kumką olik - the xx. muzyka do kochania, się kochania.


hello, hello, remember me? 

sobota, 17 września 2011


jazda autobusem chyba negatywnie na mnie wpływa. zwłaszcza codzienna. za dużo czasu na rozmyślania. dzisiaj na przykład, mój kochany móżdżek rozprawiał sobie z ochotą, co by to było, gdybym została lesbijką. ba, wręcz zaczynałam wyobrażać sobie, co i jak, a wszystko pewnie przez ten cytat. trochę to śmieszne, jakbym była jakimś poszukiwaczem odpowiedniej dawki miłości, kto mi ją da. niby nigdy nie czułam pociągu do dziewczyn, ale przez joaśkę, która nawiedza mnie w snach z jagną i łucją - coraz bardziej. (joaśka, jagna i łucja to trzy podstawowe postaci mojej nowej powieści, której fabuła powstała na bardzo nudnym środowym polskim, nie żebym była jakaś niespełnarozumu).
dni spływają po mnie jak woda pod prysznicem. szybko. magicznie.
ale przede wszystkim, dziś podjęłam decyzję. jedną z wielu, wielu, które jeszcze podejmę, ale na dzień dzisiejszy to dla mnie bardzo wielki i ważny krok. przede wszystkim, zacznę wcześniej wstawać i chodzić spać - na dobry początek. i wychodzić na wschód słońca.

i znowu mam ten natłok marzeń, znowu o podobnym wydźwięku, znowu, których tutaj jest z miliard. to źle na mnie działa. doprawdy, muszę zaprzestać.

naszkicuje mi ktoś sida? 

niedziela, 11 września 2011

prz.









jesteśmy tak zajebiście słitu.
palimy papierosy, zaciągając się dymem w kształcie waty cukrowej. uśmiechamy się, tańczymy i skaczemy. rozmawiamy o bzdurach, poprawiając sobie humor. robimy na złość ludziom, których kiedyś nazywaliśmy swoimi przyjaciółmi...
siadamy na ławce.

a wiesz, co chcę?
chcę pocałunków w deszczu bez przejmowania się o zmoknięcie. chcę słodkich zdań, dotyku z przyjemnymi ciarkami. chcę być dzieckiem, dla Ciebie dzieckiem, nieodpowiedzialną dziewczynką. żebyś łapał mnie, gdy będę upadać, specjalnie, na złość. żebyś budził mnie "dzieńdobry". i całował po nosie...

chcę po prostu mieć Cię blisko.

sobota, 10 września 2011

trz.

to był dobry dzień. opleciony sokiem z ziarenek czosnku. ozdobiony kwiatem kwitnącej śliwki. to był jeden z tych dni, kiedy chce się umierać, kiedy można pisać o tym książki.
to był dzień, w którym zostałam komendantką i prezydentem. a Ty rolnikiem i posiadaczem kozy z rogiem na czole. to był dzień przesiąknięty śmiechem i ogólnym dowcipem. to był dzień, w którym chciało się coś stworzyć...
nieważne co.
świetnie się bawimy.

poniedziałek, 5 września 2011

ab o ro la bis.

wcale nie ma o Tobie w każdym poście.
a nawet jeśli, to Ci się to chwali.
znowu zajmujesz jakieś miejsce w moim życiu.

wtorek, 30 sierpnia 2011

krz.


' i obiecaj mi, że pewnego dnia będziemy wracać do jednego domu, 
zasypiać i budzić się w jednym łóżku, jeść śniadanie w jednej kuchni, parzyć sobie nawzajem kawę po nieprzespanej nocy, dawać sobie całusa przed wyjściem do pracy, na uczelnie, czy gdzieś, a potem wracać, znowu, do siebie i nie będzie niekończących się w samotności niby-sekund.

yż.




jestem wyjątkowo leniwym stworzeniem. stwierdzam to wszech i wobec, gdyż moje obecne ambicje są naprawdę wyszukane, a chęci do zorganizowania się i wykonania chociażby połowy z nich są równe prawie zeru. jedyne, co dzisiaj od rana zrobiłam, to zjadłam i wyniosłam talerze z pokoju. oczywiście te, które zostały po jedzeniu wczorajszym, wieczornym.
muszę stwierdzić również, że dzisiejszy dzień, mimo jakichś negatywnych zapowiedzi upływa mi całkiem-całkiem. słucham piosenek, które wywołują moją "zgodność z samym sobą, harmonię wewnętrznych demonów". przeglądam sobie zdjęcia, dłubię w moim uchu, gdyż znowu, w okolicach sztangetty zaczęło mi ropieć. nie czuję się z tym jakoś komfortowo. jest naprawdę ok.
w miarę ok.


chcemy cudów. chcemy kochać.


podobał mi się wczorajszy dzień.
szczególnie moje ostatnie pół godziny w Lublinie. kiedy siedliśmy na tej lwowskiej i niczym żulerstwo, piliśmy z termosu kawę z mlekiem.
tak mogłabym żyć...
magicznie.


chcę bardzo Ciebie.

niedziela, 28 sierpnia 2011

skoro po śmierci nic nie ma,
to spróbujmy pobawić się tym życiem.

czwartek, 25 sierpnia 2011

oz.

po raz tryliardowy biorę się za sprzątanie. po raz tryliardowy wstaję i wciąż wracam na fotel... no ok, tym razem przekręciłam laptopa i siadłam na biurku. mam ochotę na trzecią już dzisiaj kawę i mam ochotę na porządek. taki idealny.
mniejsza o to.
wspomnienia zasypują mnie niczym lawina w górach. autentycznie. natłok obrazów, krótkich filmików pozbawionych kolorów, jakichś ponagrywanych w moim mózgu zdań. nie potrafię się od nich odciąć, męczą mi myśli. zadają pytania, podchwytując "a może jednak" utkane z bezsensowności całej tej sytuacji.
siedzę i modlę się, żeby przestać. ile tak można?
i żeby na to wszystko miał wpływ jakiś jeden sen?...


dzisiejszy dzień spłyną mi na graniu w tekkena, sprzątaniu, robieniu sobie dobrego jedzenia, co-chwilowego lataniu do kuchni po kolejne kubki z kawą. spotkałam się z Olą, obejrzałam to i owo. posłuchałam tego i owego. pisałam z tymi i tamtymi.
nie jest dobrze.
oby jutro było lepiej.
jutro jest wolne od błędów!
jutro też wstanie słońce!

środa, 24 sierpnia 2011

d z i ś.

zmieniłam się.
tak, jak podejrzewałam.
wypiłam kawę, wrzuciłam pranie. słucham tej samej muzyki.
siedzę w tym samym fotelu.
szeeeeeeeeeeroko się uśmiecham.
jest mi dobrze. to przede wszystkim.
męczy mnie jedna sprawa, ale wiem, że niepotrzebnie.
wszystko układa się dosyć po mojej myśli.
mam mnóstwo pomysłów.


dziękuję.
_______
PS. Eryku, wiesz, że to, co wczoraj powiedziałeś, i choć wiem, że to totalna bzdura, do teraz brzmi mi w uszach?... :).

piątek, 29 lipca 2011

eż.

kochasz go. być może dlatego tak bardzo, bardzo nienawidzisz siebie?

proszę Cię, nie rozklejaj się tutaj, nie w recepcji, nie na tej wyspie.

proszę. uśmiechnij się.

k i e d y ś Ci przejdzie. teraz masz przynajmniej dobry wątek na rozpoczęcie, który już niedługo pojawi się na poczcie wszystkich najważniejszych Ci osób w celu "wyrażenia opinii". wyślesz także jemu? przecież i tak nie przeczyta, usunie. mimo wszystko, chciałabym usłyszeć Twoją opinię. chciałabym nasączyć się wspomnieniami, całym Tobą jak gąbka wodą.

nic takiego się nie wydarzy, prawda?

chyba czas przestać się oszukiwać.

i co godzina wpis w pamiętniku...



zaraz wszystko zniknie.

jutro wracam z wyspy, by pojutrze wsiąść do pociągu...



... i wrócić 22. oby do tego czasu zmieniło mi się trochę podejście do tego wszystkiego.

piątek, 22 lipca 2011

chociaż.

koniec.
namalowany plakatówkami na murze, gdzie zwykle paliliście papierosy.
zaraz pod serduszkiem z Waszymi imionami.
koniec.
wyrazisty krzyk.
wiesz?
myślę o Tobie w ciągu godziny...
jakieś 30 minut.
nie ciesz się,
przez pozostały czas,
rozmyślam, jak o Tobie nie myśleć.

wszystko jest rysowane ołówkiem.
i po chwili ścierane gumką.

sobota, 2 lipca 2011

hej,
chodź,
zakopmy się w swoich warstwach skóry.
zanurzmy we własnych oczach.

środa, 29 czerwca 2011

az.

napuszczam wody do wanny. dolałam do niej płynu, żeby, kiedy już wejdę, cała wanna była w pianie. chcę się odprężyć. chcę pierdolone "welcome home" w słuchawkach, filiżankę kawy z dobrze spienionym mlekiem i tą wolność.
wiesz, co bym chciała jeszcze w mojej wannie? chciałabym, żeby była troszkę większa. i miała lustro na ścianie. i chciałabym Ciebie obok. i paczkę papierosów, których nie umiem palić. i chciałabym, żebyś szeptał.
obiecaj mi, że kiedyś tak będzie. może nie jutro, nie za rok, ale w ogóle. nawet jeśli musiałbyś skłamać.
widzisz, jest mi teraz po prostu bardzo smutno i chciałabym żyć w złudzeniu, że moje życie tak naprawdę nie jest takie okrutne. że właściwie jest piękne. kolorowe. idealne. takie, o jakim zawsze marzyłam.
popijam łyk black label. och, jakże bym chciała, żeby to kiedyś było prawdziwe!...


a kiedy wyjdę z wanny... zacznę pisać. opisywać.
mam dobry plan.

niedziela, 26 czerwca 2011

iz.

jestem zlepkiem z kawy, dużej ilości wody mineralnej, mojej ukochanej koszulki z żabką, Twojej bluzy, setki rzemyków, rozmazanym makijażem, splątanymi włosami i starą, dobrą nirvaną w głośnikach.
do tego jeszcze pinacolada w zamrażalniku, lody mojej mamy, które są istną wisienką na torcie każdego dnia, kiedy wracam i chcę cokolwiek skonsumować. zaraz, kiedy skończę z kawą zajmę się lodami.
każdy dzień mija jakby już nic więcej nie miało się zdarzyć. nadajemy o końcu świata. przecież przyszłość i przeszłość to tylko nasza wyobraźnia. tu i teraz. dlatego tak bardzo kocham momenty z Tobą.
a jeszcze bardziej uwielbiam na Ciebie patrzeć. może to egoizm, przecież oczy mamy takie same. absolutnie wszystko, każda kość (:P), każdy kawałek tkanki skóry, cholera, czy Ty na pewno istniejesz? nie wymyśliłam Cię? nie wyśniłam?
nie znikniesz? nie okażesz się snem?
skończyła się kawa. muzyka zmieniła się z nirvany na panic!at the disco.
cóż za popołudnie...
a za godzinę kolejny rozdział przygód.

piątek, 24 czerwca 2011

no, nieważne.

Lukier z ust. Słodkie naiwności. Kapią, spływają z warg w dół, na brodę, by opaść, opaść i wsiąknąć prosto w Twoje uszy.
Izabela? To Ty? O cholera. Co się stało?
Niewytłumaczalnie. Zamknij oczy. Po co Ci to, połóż się, tutaj, na biurku, połóż się i zamknij oczy. Nie przejmuj się. Właśnie tak. W wannie, połóż się, oprzyj nogi na telewizorze.
Zamknij oczy. Zapomnij.
Lekko.
Zamknij.
Spokojnie.
Odpłyń.
Chodź.
Podaj mi dłoń.
Izabelo, uspokój się. Zamknij oczy i zapomnij. Trudno.
Tak bywa.

sobota, 18 czerwca 2011

. p . o . c . o . ?.

lekko,zwiewnie,niezauważalnie,skradamsię.
chcę ukraść niebo, mieć je tylko dla siebie.
pałaszować chmury jak watę cukrową.
dotykać gwiazd, zbierać i rozdawać.
... a wszystko wokół takie magiczne...



nic się nie dzieje, spokojnie, przecież wszystko jest w porządku. coraz delikatniej, pocałunki na duszy. zapachy. wiatr, targający włosy i liście drzew, kojący ciała, otulający ramiona. hej, po co Ci to? zamknij oczy, nie myśl, zamknij i wsłuchuj się. jakie problemy, dlaczego o nich nie zapomnisz?... iluzja, spokojnie, to kiedyś zniknie, nie będzie Ciebie, nie będzie mnie, nie będzie Ty-i-Ja... tylko wielkie, nieograniczone nic.

hej?
po
co
Ci
to?

środa, 8 czerwca 2011

chociaż...

a może wszystko to złudzenie? zaraz pryśnie jak bańka mydlana. miłość nie będzie miłością. przestanie być sensem życia, przestanie mnie interesować. przyjaźń ucieknie, przesypie się przez palce...
może jeszcze kiedyś się zakocham.
a w chwili obecnej... just fuck it. żyjmy chwilą. czas pokaże.
_______
to jeszcze takie moje małe rozmyślania przed snem, przychodzące jak koty.

armageddon.

padnij.
lecę, pędzę. powoli odpadają mi nogi, rozkruszają się na twardym, zszarzałym cemencie. biegnę, wokół jest tak zielono, tak pięknie.
wszystko jest złudzeniem, a ja jestem złudnie szczęśliwa. kręcę się, kręcę, upadam, podnoszę, zanoszę się śmiechem. jestem szczęśliwa, jestem po prostu popierdolona.
nie ma miłości, krzyczą nagłówki gazet w mojej głowie, nie ma, możesz iść i się przelizać, przeruchać, możesz to zrobić, nie ma miłości. i tak wyjdziesz za przyjaciela, za człowieka, z którym po prostu będzie dobrze Ci się żyło. o ile, w ogóle. nie będziesz go kochać, będziesz kochać Wasze dzieci. bo Ty je urodzisz. bo będą Twoje.
nie ma miłości, jest za to zawistne zapotrzebowanie na szczęście. jestem ja. jesteś Ty. jest on i ona. cała reszta to złudzenie. fałszywa choreografia. źle dobrane dekoracje.
jestem ja, jesteś Ty. leżymy na trawie. zaraz będziemy się kochać. zaraz. już zaraz. powoli ściągacie z siebie ubrania. powoli. leniwie. a potem, ubierzemy się, spojrzymy sobie w oczy i już nigdy więcej się nie zobaczymy.
przyjaciele, niewidzialne anioły. trzymają Twoją głowę nad muszlą, podają herbaty, mówią kojąco "pomoże Ci to". na chwile odchodzą, starają się ogarnąć kuchnię, bo przecież zaraz Twoi rodzice, potem znów wracają, głaszczą Cię po głowie...
jestem szczęśliwa.
___________________________
"z dedykacją dla Ciebie. ale nie, nie, nie musisz dla mnie, no gdzie. oj tak, napiszę z dedykacją dla Ciebie. och, przestań, co Ty."
jak obiecałam, Kościu. bełkot szczęśliwej i jakże ostatnio rudej "wokalistki".

środa, 1 czerwca 2011

nie skomentuję.
masz rację, kurwa, zranisz mnie mniej, zrywając przez gadu-gadu i pieprząc głupoty typu "TAK BĘDZIE LEPIEJ". W DUPIE BYŁEŚ, GÓWNO WIDZIAŁEŚ! nawet znienawidzić Cię nie potrafię. wszystko traci sens. coraz bardziej, coraz mocniej...
przestaję.
nie mam sensu.
nie mogłeś zostawić mnie w spokoju, skoro wiedziałeś, jaki jesteś?...
od łez coraz bardziej puchną mi policzki...


- Słucham?... A, cześć, długo się nie odzywałeś, co tam u Ciebie słychać?... O to dobrze, cieszę się, a u mamy też wszystko ok? Pozdrów ją… U Idy? Chyba dobrze, chodzi na zajęcia, nawet dostaje coraz lepsze oceny... Ale nie rozumiem po co o Nią pytasz, skoro ją zostawiłeś… To nie jest tak, że ona nie oddycha, czy umarła. Normalnie chodzi, pije herbatę, bierze prysznic, sprząta w pokoju, ale żadna z tych czynności nie ma dla niej sensu... No właśnie… Nie rozumiemy?! Czekaj, czyli miałeś prawo ją porzucić, doprowadzić, żeby brała jakieś prochy… Dlaczego z dala od Niej?... Bardziej ją zranisz, gdy się dowie, że byłeś, a do Niej nie przyszedłeś… No pa…
***
- Cześć, z tej strony Kuba… U mnie? Wszystko w porządku… Tak, tak, pozdrowię. Słuchaj, mam do Ciebie pytanie. Nie wiesz może, co tam u Idy?... Aha… Wiesz, po prostu muszę wiedzieć, czy wszystko u niej w porządku i czy oddycha… Co?... Ludzie, dlaczego Wy nic nie rozumiecie?... No tak. Być może. Z resztą, pogadamy, jak się spotkamy. Niedługo przyjadę do Was, ale będę musiał być daleko od Niej… Nie chcę jej ponownie ranić, to wszystko… Wiem, wiem. Muszę kończyć. Do zobaczenia.

czwartek, 26 maja 2011

kochanie, mam takie pytanie.
kiedy zobaczymy się dłużej niż 15 min? kiedy mnie porwiesz z daleka od tych wszystkich popierdolonych ludzi, żebym mogła się do Ciebie przytulić, całować Cię wszędzie, zapomnieć o czasie?
kiedy będę mogła uciec w Twoje ramiona, posłuchać Twojego słodkiego głosu, który będzie przyprawiał mnie o kolejne łzy w oczach?

kiedy, kochanie, kiedy?

tęsknię za tym ja-i-Ty. i nikt więcej. tylko my.


wracaj do mnie. wracaj. szybko. bo nie wytrzymam. bo przestanę oddychać.

środa, 25 maja 2011

bla - bla - bla - bla.

Nie jesteś eksperymentem, nie jesteś obiektem badań, to nie jest kolejna zabawa w małego socjologa żeby rozkochać w sobie kolejną dziewczynę i opisywać jej reakcję. Jesteś moją miłością, sztuką i poezją. Czymś czemu dedykuję swoje życie... jesteś mną.
kocham Cię, nosz kurwa, kocham! <3.

sobota, 14 maja 2011

wczoraj.

grill, alko, grill, alko...

- Nie jestem zajebista...
- Jesteś! Bo ja tak mówię! I nie sprzeczaj się. Nie rycz, nie ma po co, jutro są farbeni i się zobaczymy. Znów się zobaczymy, znów będę mógł całować Cię po nosie i szyi śmiejąc się wszystkim w twarz, bo kurwa jestem szczęśliwy, bo mam Ciebie.

wiesz, że Cię kocham?

sobota, 7 maja 2011

hej, wiesz co?
odkryłam powód mojej niezidentyfikowanej melancholii, którą zadręczałam Cię przez ostatni czas. no i wczorajszego kapryśnego bólu brzucha na koncercie.
cieszysz się?

sobota, 30 kwietnia 2011

dziś.

jestem Twoja.
kocham Cię.
od samego początku.
kocham Cię.
żonkile stoją na baczność w szklanym kieliszku.
kocham Cię.
a motyle z braku tlenu trzepoczą mi w żołądku.
kocham Cię.
chodź, zostań ze mną już na zawsze.
kocham Cię.
uwielbiam patrzeć w Twoje oczy i trzymać Cię za rękę.
kocham Cię.
nie uciekaj.
kocham Cię.
cztery - cztery - dwa - cztery.
kocham Cię.
pięknie pachniesz.
kocham Cię.
uroczo śpisz, a rano miałeś najpiękniejszy uśmiech ze wszystkich możliwych...

sobota, 23 kwietnia 2011

czy to dalej nie-etyczne?...

- nie cytuj mnie na soupie.
dlaczego, na soupie zamieszczam wszystko, co jest dla mnie ważne, wszystko, co ma jakąś wartość, co można wpisać do jakiejś książki, może mojej biografii, ale dobrze, niech tak będzie, z resztą, mówiłam, żebyś tam nie wchodził, a Ty musiałeś mi zrobić na złość.
zakochałam się? to już? cholera jasna, jutro minąłby miesiąc, jak z Tobą pierwszy raz rozmawiałam, a ja już jestem z Tobą w związku, już w tym prawdziwym, nie tylko na fejsbooku, już poznałam smak Twoich ust. lubię to, okrutnie to lubię, mam ciarki na plecach, kiedy o tym myślę.

hej. chodź, przytul mnie. chodź, ukradnijmy niebo. chodź, zakochałam się.

sobota, 9 kwietnia 2011

nie.

nie, nie.
nie dam się skrzywdzić.
nie będę się narzucać.

właściwie, to nie mam pojęcia, co się dzieje, wiem tylko, że dziś muszę uciec, pobiec gdzieś bardzo, bardzo daleko, sama, z wiatrem, z zeszytem, z długopisem i paczką chusteczek i muszę podjąć decyzję. avir i to przywiązanie do osoby E. musisz się odzwyczaić. nie możesz wciąż czekać z świeczkami na wiadomość, nie możesz też przytulać i nosić wszędzie ze sobą Siódmego, bo robią mu się dziurki. musisz zrozumieć, żaden facet nie wytrzyma z Tobą, jesteś okropnie zdołowana, boisz się świata, a on nawet nie przyjął przeprosin, nie pisze już do Ciebie słodziaku.
zniknęłaś z jego świata?...
w gruncie rzeczy, boisz się, bo wiesz, że i tak wszystko pryska jak bańka mydlana, wszystko ucieka, wszystko przelatuje przez palce.

zszyjesz mi Siódmego? zszyjesz mnie?

chciałabym. Ciebie. mieć. i. już.
jakoś tak. nie wiem, dlaczego. chciałabym móc trzymać Twoją łapkę, móc Cię przytulać i łaskotać. to dziwne i śmieszne. a jeśli nie, to poczekam, nie śpiesz się, poczekam, aż "będziemy znali się dłużej."

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

sixteen.

Więc, generalnie jest tak. Chyba każdy, kiedy dosięga go jakaś tam liczba, nowa, która od tego właśnie momentu zaczyna go określać, ma jakieś przemyślenia egzystencjalne. Niektórzy robią takie podsumowanie siebie dopiero podczas lat 30, kiedy okazuje się, że nie mają pewnej przyszłości, a cały ich czas poświęcany jest na karierę.

Ja skończyłam 16 lat. Właśnie dzisiaj, o 4:40.

Może to mało, faktycznie, ale to jest takie moje, własne. Jestem coraz starsza, czuję się staro, już niedługo pojawią mi się zmarszczki. Teraz muszę podjąć decyzję o tym, kim chcę być. Dlatego właśnie tutaj chcę zrobić podsumowanie.

A w zasadzie, nie tyle podsumowanie, co podziękować wszystkim, może nie każdemu z imienia, ale naprawdę wszelkim ludziom, którzy pojawili się w moim życiu i coś zmienili.

Kolejność w ogóle nie jest ważna.

TYCZKA. Ile to już my się znamy? 7 i pół, tak? I przez te 7,5 zdążyłyśmy miliard razy się pokłócić, pogodzić, przytulić, pocieszyć, obrazić, nawrzucać. Pamiętam, jak Cię pierwszy raz zobaczyłam. Milena z Klaudią rzuciła się na mnie i na Kaśkę, kiedy gadałyśmy przed klatką. Nie sądziłam wtedy, że zostaniemy Best friends ever, że będę pisała do Ciebie „Tyczka, wyjdź na klatkę”, a Ty będziesz czytała to, co on mi napisał, przytulała i starała się doprowadzić mnie do ładu. Każdy rok z naszej przyjaźni był jakąś przygodą, podpisaną „Sandra”, „ZHP”, „Kwiatek”. Pamiętam jeszcze do dzisiaj ten poranek po „nocce”, kiedy weszła moja babcia i oceniła nas na miłość lesbijską. Większość wspomnień wciąż wiruje po mojej głowie, jak w pralce, te najnowsze, jak na przykład wczorajsza Majlej Sajrus czy te dawne, jak na przykład wtedy, kiedy rozwaliłaś głowę Kostaniakowi moim jabłuszkiem.

Dziękuję Ci za to. Naprawdę. Z całego mojego małego serduszka. Byłaś i jesteś nadal dla mnie największym oparciem, choć wkurzasz mnie jak nikt inny, kiedy się nie rozumiemy, lub mówisz mi o czymś, o czym ja nie mam pojęcia. Dziękuję Ci za to, że zawsze możesz Ty do mnie, ja do Ciebie wpaść, że mogę napisać na gadu „Tyyku” i coś Ci opowiedzieć. Tak samo, jak Ty możesz do mnie zadzwonić i poprosić, żebym przyszła, bo „coś się stało”. I zawsze będziesz mogła, tego, kim dla mnie jesteś nie wyrażą te słowa, nie wyrazi też żaden gest. Zrobiłabym dla Ciebie wszystko, nawet, jakbym powtarzała „no chyba Cię coś”.

OSKAR. Dobrze wiem, że pewnie teraz się zastanawiasz, dlaczego właściwie Cię tutaj umieszczam. A może nie Ty, co armia, moja najwspanialsza armia, w której jestem, armia przyjaciółek. Odpowiedź, dlaczego jest zbyt banalna.

Zmieniłeś w moim życiu… No, hohoho, mnóstwo zmieniłeś. W zaledwie kilka minut potrafiłeś zmienić mnie w najszczęśliwszą dziewczynę na ziemi, chichrającą się z każdej głupoty, patrzącej na świat przez różowe okulary. Jednocześnie, jednym słowem zamieniałeś mnie w kupkę pyłu, prochu, potrafiłeś mnie zniszczyć jak niszczy się stare, bezużyteczne samochody. To dzięki Tobie chodziłam w skowronkach, a każda moja czynność była wykonywana z myślą o Tobie. Byłeś tak daleko, a tak blisko mnie. Niech się śmieje, niech się śmieją, ale pokazałeś mi, co to znaczy kochać. Odkryłeś we mnie tę miłość. Dziękuję Ci za to, za to, że jestem inna, że tak cholernie namieszałeś mi w życiu. Inaczej byłoby ono strasznie nudne. Dziękuję Ci za każdy e-mail, który teraz czytam, wspominając z uśmiechem na ustach. Nie winię Cię za nic, jesteśmy tylko ludźmi, więc przestań się sam już zadręczać. To mi dużo dało. Dało mi może nie tyle siły, co cierpliwości. Dzięki Tobie pokochałam wszystko, co wcześniej budziło we mnie odrazę. Wiesz o mnie najwięcej. Znasz mnie jak nikt inny. Zawsze będziesz mógł do mnie napisać, a ja, jak tylko będę potrafiła, postaram Ci się pomóc. Z całych moich, Shizowatych sił.

Dziękuję Ci za to, że byłeś. Że tak perfekcyjnie nauczyłeś mnie kochać. Że mogę teraz z czystym sumieniem powiedzieć, że rozdział „Izabela&Oskar” został zamknięty i jest teraz szczerym uśmiechem na ustach.

AVIR… Do Was napiszę razem. Dlaczego? Bo jesteście tą pozytywną energią, która we mnie kipi. Nawet jak mnie nie słuchacie i chce mi się przez Was płakać to i tak Was kocham. Kurde, to jest dziwne, nie znamy się przecież jakoś specjalnie długo, a ja Was pokochałam i ciągle kombinuję, jak sprawić, żebyśmy były coraz lepsze. Uwielbiam, jak do mnie piszecie, wszystkie naraz na fejsie, jak dostaję buziaki na gadu-gadu. Zawsze chciałam mieć zastęp idealny, ale nigdy w życiu nie wymarzyłam sobie AŻ TAK WYCZEPISTEGO W KOSMOS <3. Razem zajdziemy daleko :). Dziękuję Wam, że jesteście, a jesteście najlepsze na świecie!

JULSON... Podolaku, z kim ja bym tak namiętnie pisała po repetytorium o NICH jak nie z Tobą? Kto by mi lepiej poradził, jak nie Ty? Trudno jest to wszystko zebrać w jakieś ryzy, przecież ani ja nie jestem Twoją najlepszą przyjaciółką, ani Ty moją. Mimo to, jesteś dla mnie ważna. Masz najbardziej odwalone pomysły ze wszystkich. Wiesz, że zawsze, kiedy masz ochotę na wagary, możesz napisać do mnie, bo rzadko odmawiam. Wiesz, że, kiedy masz problem z jednym z tych durniów, możesz napisać do mnie, a Shiza powie RMP i postara się pomóc?

Pamiętasz wykładziki pod Twoją klatką? Pamiętasz nasze wspólne opowieści, bycie brzydkimi dziewczynkami? Uśmiechy ukradkiem posyłane przez klasę?

Nie męcz się z nim. Postanów coś. Albo miej na niego wyjebane i poszukaj sobie kogoś, kto na Ciebie zasługuje, albo spraw, żeby zrozumiał, że musi się postarać. To jest banalne. Proste. Proszę, zrób to dla mnie. Bo będziesz się tak męczyć, jak ja z Oskarem, wtedy, kiedy zaczęłam brać różne dziwne rzeczy. Dziękuję Ci za wszystko <3.


cdn.

wtorek, 29 marca 2011

Uwielbiam Twoje dłonie, mruczy mi do ucha, delikatnie je dotyka opuszkami, wędruje po linii życia i miłości, zachwyca się, podnosi do ust, całuje, wyczuwa zapach różanego kremu, kupionego dawno temu, uśmiecha się, gdy woń drażni się z jego nozdrzami, spogląda mi głęboko w oczy. To nie jest normalne, szepczę i zaczynam chichotać, a on nadal gładzi kostki moich palców. Czuję się jak ofiara jakiegoś zaklęcia, zaczarował mnie, dotyka w taki wspaniały sposób i w takich prozaicznych miejscach. Przeżywam swojego rodzaju spełnienie, wcale nie potrzebuję być naga, wystarcza mi kontakt dłoni, tak, właśnie w taki sposób, chcę spędzić z Tobą resztę życia, najdroższy, chcę, żebyś nauczył mnie dotykać w taki sposób Ciebie, nie odchudź nigdy, zostańmy tutaj razem.
To proste, wystarczy nie pamiętać o innych, zostaniemy razem, nie mówmy nic, nie zakłócajmy tego wewnętrznego spokoju, przecież zaraz narodzimy się ponownie, dwie dusze w jednym ciele, będziemy tak diabolicznie szczęśliwi we dwoje, nie odchodź, zapomnij o tym pieprzonym pociągu, on nawet nie przyjedzie, porwie go Persefona, zostań tu, ze mną, zostań, poczekajmy razem na koniec świata.
To nie jest normalne, powtarzam Ci, choć nie wiem, czy mówię to naprawdę, czy tylko w mojej głowie, rzuciłeś na mnie urok, jestem Twoja, cała, być może masz dostęp do moich myśli, odnalazłeś klucz, poznałeś język. Bądź moim Kolumbem, odkryj mnie na nowo, czekałam na to cały rok, marzyłam o tym, nie myśl nic, po prostu spełnij nasze wspólne sny, nie obawiaj się, nie uciekaj, zrób ze mnie kobietę.
Muskasz moje usta, delikatnie, jakby były uszyte z jedwabiu, podoba mi się to, nie marudzę, zamykam oczy i otwieram je z powrotem, żeby móc patrzeć w te Twoje, w te iskierki, tą radość.
Jestem prawdziwa, czujesz mnie, mam ciepłe dłonie, zagrzane, Ty też masz ciepłe, gorące, przyjemne, patrzysz na mnie, mam motyle w brzuchu, jestem tak chorobliwie szczęśliwa, błyszczą mi się oczy… Całuj albo ja Cię pocałuję, zcałuję z Ciebie wszystkie troski. Będziemy we dwoje, ja i Ty, czekałam na to, nie psujmy tego, to jest magiczne, staniemy się jednością, nie będzie ani mnie ani Ciebie, będziemy my…
Jestem powietrzem. Jestem oddechem. Jestem aniołem. Jestem diabłem. Jestem barwnością. Jestem bezkolorem. Jestem ciekawością. Jestem znudzeniem. Jestem milczeniem. Jestem krzykiem. Jestem wodą. Jestem złotem. Jestem brązem. Jestem czekoladą. Jestem goryczą. Jestem niebem. Jestem słońcem. Jestem deszczem. Jestem czekaniem. Jestem Tobą. Uwierz w to, nie psuj tego, zostań, bądźmy razem…
Patrzę na Ciebie, Twoje zielone oczy, roześmiane, dobre, kochane, Twoje szczupłe palce prawej dłoni, bawiące się z moimi, idealnie gładkie, miękkie, drugą dłonią zagrzewasz moje podbrzusze, masujesz, delikatnie, subtelnie, jestem królową, Ty jesteś królem, panujemy nad światem, nie przerywaj, to jest taka nasza burza, nasza mała wojna, jestem Twoim żołnierzem, wydawaj rozkazy, chcę być przez chwilę Twoją podwładną.
Zostań.



// napisany tak bardzo dawno temu.

poniedziałek, 28 marca 2011

pianino.

Dokładnie pamiętam, z jaką czcią dotykała pianina. Poruszała delikatnie palcami, aby naciskały kolejne mlecznobiałe klawisze, które wraz z swoimi wyższymi odpowiednikami koloru czarnego, czasem wydawały mi się filmem o galopującej zebrze. Często, wydobywając dźwięk z tego „ozdobnego” jakby mogło się wydawać instrumentu, gubiła się zupełnie w świecie muzyki, opowiadała nutami o swoich nastrojach i wydarzeniach. Nie była, co prawda, mistrzynią jak Chopin czy Beethoven, bo miewała dosyć bolesne dla uszu pomyłki, jednak i tak czarowała swych słuchających. Pamiętam, że ilekroć siadała na stołku, okutym ciemną skórą i zaczynała odbywać cały swój majestat muzyczny, stawałem oniemiały we framudze drzwi, niekiedy rozlewałem herbatę na drewniane panele.

A teraz...

Jej nie ma.