niedziela, 31 stycznia 2016



Kochana Matko.

Straciłem kontrolę nad własnym życiem. Zwariowałem. Oszalałem. Ogłupiałem. Jestem niepoczytalny, a Ona jest sprawcą tego amoku. Ciemne włosy, wijące się jak węże po śnieżnobiałej skórze pleców, kiedy stąpa po ziemi, kołysząc zalotnie biodrami. Zielone oczy pełne ciepła, które wprawiają mnie w zawał serca za każdym razem, kiedy uraczą mnie spojrzeniem. Sylwetka, która kusi, błaga, żeby się nią zachwycać, dotykać, podziwiać. Ideał, który zjawił się zupełnie przypadkiem w walentynki rok temu. Matko. Siedzę teraz w salonie, próbując skupić się na swojej pracy, ale nie potrafię. Nie potrafię przestać o niej myśleć, wyrzucić jej obrazu zza moich oczu. Czy tak wygląda miłość? Czy tylko pożądanie?

Nie pragnę jej mieć tylko na chwilę. Pragnę, żeby spędziła ze mną całe swoje życie. Żeby przy mnie chorowała, płakała, śmiała się, oglądała filmy, czytała książki, malowała. Pragnę, żeby chciała, abym ja był przy niej. Pragnę być przy każdym jej wzlocie i upadku. Pragnę się z nią kłócić, kochać i przytulać. Pragnę robić jej śniadanie do łóżka, kąpiele przy świeczkach, uspokajać po koszmarze. Pragnę, aby była.

Jestem beznadziejnie zakochany. Tak beznadziejnie, jak w przerysowanych historiach romantycznych, które namiętnie czytały moje koleżanki z klasy licealnej po kątach korytarza szkolnego. Czuję się jak pierdolony Romeo, który zrobił wszystko dla swojej Julii. Chociaż zawsze wydawało mi się to komedią, absurdem... Teraz rozumiem. Teraz rozumiem tych wszystkich żałosnych ludzi, którzy za ukochaną potrafili skoczyć w ogień.

Czekam na nią. Czekam, aż wejdzie do mieszkania, bo widzisz, Matko... Ona tutaj mieszka. Zupełnie przypadkiem. Przypałętała się jak kot, a ja wpuszczając ją do swojego domu, do wolnego pokoju na przeciwko łazienki, zadurzyłem się w niej bez pamięci. Nigdy nie czułem czegoś podobnego. Nigdy moje życie nie zależało od drugiej osoby. Chciałbym się odważyć, wiesz? Żeby zrobić ten pierwszy krok. Chciałbym ją pocałować, posmakować jej bladych warg. Przytulić. Poczuć ciepło jej ponętnego ciała. Chciałbym jej powiedzieć wszystko. Że się zakochałem. Że umieram, kiedy nie ma jej obok. Że jest moim tlenem i odpowiedzią na każde zadane pytanie. Że sprawiła, że w moim świecie znów zaświeciło słońce. Matko, ona jest najlepszym, co przytrafiło mi się w całym moim życiu.

Matko, mam wrażenie, że to właśnie Ona. Ta jedyna. Ta, której oświadczę się w najbardziej szalony sposób, jaki tylko przyjdzie mi do głowy. Ta, która cała w bieli, będzie ślubować mi miłość, wierność. Mój mały skarb. Mamusiu, chcę ją ochronić przed całym złem, które jeszcze czyha na jej drodze. Chcę być jej aniołem stróżem, chcę na nią zarabiać i się nią opiekować.

Wybiła szesnasta trzydzieści trzy, kiedy usłyszałem skrzek zamka i naciśnięcie klamki. Serce od razu zamieniło się w młot, uderzający miarowo o kowadło. Ona. Zamknąwszy za sobą drzwi, ze słuchawkami w uszach, powoli zaczęła zdejmować buty z niezwykle kształtnych stóp. Wydawało mi się, że wraz z nią, do mieszkania zawitało szczęście, aż wydawało mi się, że z jej twarzy aż bije poświata słońca, podkreślająca jej nierzeczywistość. Pachniała słodko, wręcz mdląco, niczym po przekroczeniu progu perfumerii w galerii handlowej, ale dla mnie był to najpiękniejszy zapach na świecie. Ciemne włosy miała splątane w wysoki kok, chociaż gdzie-niegdzie niesforne kosmyki muskały jej szyję. Ramionami obejmowała duży zeszyt, wydaje się, że coś rysowała w drodze do domu, kiedy tłukła się przez pół godziny autobusem. W sumie właśnie przez to chwilami wydawało mi się, że mieszkam z wieczną studentką Akademii Sztuk Pięknych z ambicjami na zbawienie świata.

Ona.

Ósmy cud świata.

Nie zauważyła nawet, że się jej przyglądam, kiedy podrygując do niesłyszalnej dla mnie muzyki, wyrzucała kolejne rzeczy z torebki. Patrzyłem na nią zafascynowany. Moja czarownica. Moja wróżka, zamieszkująca ze mną poddasze starej, robotniczej kamienicy. Z uśmiechem, który wycierpiał więcej niż jest się w stanie sobie to wyobrazić. Najmądrzejsze stworzenie dzisiejszych czasów.

Kocham ją, Matko.

- Och, tu jesteś! Co słychać? - zapytała aksamitnym głosem, wyciągając słuchawki z uszu.



Mamo, już wiedziałem, co muszę zrobić. Byłem pewien.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

czwartek, 27 marca 2014

x.x.x

nikt nie mówił, że będzie łatwo. nie słyszałaś obietnic, zapewniających, że jesteś otoczona tłumem ludzi, którzy Cię nigdy nie zostawią. nikt nie okłamał Cię, mówiąc, że dasz sobie radę. a teraz, czy już wiesz, ze zostałaś sama? zupełnie sama. jak bez ręki, bez głowy, bez serca. obdarta z każdego prezentu, jaki ofiarowali Ci inni. nauczyli Cię kochać, po czym odeszli, dając Ci nienawiść. nauczyli Cię rozumieć, po czym pokazali, że oni nie chcą rozumieć. pokazali Ci jak ufać, po czym sami Ci nigdy nie ufali. myślałaś, że żyjesz pełnią, a gdy zrozumiałaś, że wcale nie, poczułaś się pusta niczym blondynki, które chodzą po mieście licząc na sponsoring. tak właśnie żyłaś. nie byłaś świadoma. nikt nie chciał Cię uprzedzić. tak

zawsze wydawało Ci się, że nie możesz zostać sama. że jesteś za dobra, że zbyt wiele masz cech pozytywnych. a teraz? a teraz nie jesteś pewna już niczego.

sobota, 22 marca 2014

.

' tu nie chodzi o to, by pisać tak, by zrozumieli, ale żeby siebie dać bez wyjaśnień.

środa, 12 marca 2014

kropka kreska kropka.

czy jestem zaskoczona takim obrotem sytuacji? nie. ani trochę. wcale. w ogóle. nie. nic.
wiedziałam, że to się stanie już dawno. byłam o tym przekonana, jednak nie potrafiłam zrobić niczego, aby temu zapobiec. żeby raz na zawsze pozbyć się obaw. nie potrafiłam. nadal nie potrafię.

powoli wracam do swojego życia. chcę do niego wrócić. zgubiłam siebie gdzieś po drodze. może właśnie teraz uda mi się wszystko naprawić.


trzy.
dwa.
jeden.

wracam.

czwartek, 10 października 2013

aop.

ostatnio tak bardzo nie wiem, kim jestem. gubię się w swoim ja, przenikam pomiędzy życiem, w którym wcale nie żyję. wegetuję. wstaję rano, myję się, maluję, pakuję, biegnę na autobus, śpię na lekcjach, potem śpię w autobusie, potem śpię w domu. trafiam w Twoje ramiona i wtedy myślę, że nic więcej mi nie trzeba, niczego, całej matury, bzdury, biologii, matematyki, herbaty, jedzenia, kupowania ubrać.
wegetuję w świecie, który miał być mój, a wcale nie jest. ktoś ukradł mi życie.

czasami mam ochotę zacząć wszystko od nowa. a moje wszystko od nowa zacząć już.

czwartek, 18 lipca 2013

smoke

nie wiedziałam, że w tak krótkim czasie może się tyle zdarzyć. co prawda, wszystko i tak kończy się tym, że siedzę z laptopem na kolanach z pomalowanymi na czarno paznokciami, a wiatr drażni żurawie na oknie. chyba kiedyś byłam na to przygotowana. zawsze wmawiałam sobie o rękach, niewidzialnych rękach, które nami kierują w sytuacji beznadziejnej. teraz? teraz cytat ten wydaje mi się bardziej katolicki niż zazwyczaj, bo to przecież ja sama kieruję swoim losem. trzymam mocno w swoich dłoniach sznury i staram się nie puszczać ich tak bardzo przy paleniu czerwonych malboro.

nie jestem zawiedziona. wierzę w swojego scenarzystę. dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek.



czwartek, 4 lipca 2013

norge

siedzimy w norwegi.
a panna iask totalnie zaniedbała tutejszego bloga.
może za tydzień wrócę.





poniedziałek, 20 maja 2013

deracs.


                Boję się, obawiam, znowu chodzę po domu jak przerażona. Zastanawiam się nad swoim bytem, nad monologiem Hamleta, nad cichymi niewypowiedzianymi myślami. Ukrywam swoje prawdziwe ja za maską moralności, tego, co mi wolno, a czego już nie, na co ludzie będą patrzeć, a czego nawet nie zauważą. Zamykam oczy i płaczę, płaczę z przemęczenia, z odrętwienia, z własnych obaw przychodzących do moich nóg jak koty, proszące o chwilę uwagi. Gubię się w tych wszystkich być, a nie być, zamykam się w świecie, w którym nikt nie ma prawa mnie zranić, nikt nie ma prawa zniszczyć mojego małego sam-na-sam. 
                Czy to moje miejsce? Czy tu pasuję?
                Za każdym razem, za każdym wersem wiersza układanego w takt bicia mojego serca, kiedy powtarza się ten refren dopadają mnie moje własne obsesje, strachy, lęki. I chociaż zastanawiam się trzydziesty raz, co właściwie jest ze mną nie tak, kiedy chcę się położyć i nic nie robić cały dzień, leżeć i czekać na swoje umieranie, to wciąż nie znajduję odpowiedzi i łapie mnie za kostki coraz gorsze przygnębienie. Może jestem dziwna, nigdy tego nie kwestionowałam, może po prostu chora, niezrozumiana, zamknięta w sobie, bez odpowiedniej dawki miłości, ale jestem przede wszystkim sobą, zagubioną rudą osóbką w trampkach i obiektywopodobnym kubkiem kawy.
                Boję się. Tak cholernie się boję swoich czarnych myśli.




Dzień dzisiejszy sponsoruje Radiohead wraz z utworem opisującym idealnie mój stan, znany jako Creep. 

sobota, 27 kwietnia 2013

(nie)znani.

jak to się dzieje? że raz, jesteście dla siebie wszystkim, a chwilę potem ledwo mijacie się na ulicy?
kiedyś przeczytałam podobną sentencję i nawet nie wyobrażałam sobie, jak bardzo odzwierciedlać będzie moje obecne życie. życie bez ludzi, których ścieżki przez długi okres przeplatywały się z tymi moimi. albo to ja, dzięki wrodzonej empatii, podążałam ich ścieżkami zapominając o tych swoich. bo po co iść do swoich celów razem, po trawnikach i nieskoszonych chwastach, skoro można przejść po czyjejś ścieżce, wyłożonej kolorowymi płytkami i zupełnie nie przejmować się swoją osobą?
niestety, nie działa to na dłuższą metę. a szkoda, przecież moje życie głównie opiera się na dawaniu. do chwili, kiedy zorientuję się, że to ja powinnam być w centrum zainteresowania.
znowu jestem zakochana. i dobrze mi z tym. nawet, jeśli będę do końca wiosny umierać na katar sienny.


niedziela, 14 kwietnia 2013

bezmyślne myśli, a masło maślane.

czasami wydaje mi się, że wystarczy, że zamknę oczy, a trafię do mojego prywatnego raju, miejsca, w którym chowam się przed natłokiem Twoich spojrzeń czy przeżywam swoje słodkie rozkosze. czasami więc zamykam je bardzo często, całując Cię w każde miejsce Twojego ciała. zamykam oczy, bo chcę doświadczyć tego mocniej, poczuć Cię grzeszniej, zwariować, oszaleć, zatopić się w tym, czego nigdy nie zobaczę oczami. zamykam oczy i słyszę lepiej. odczuwam mocniej. smakuję intensywniej. 

czasami zamykam więc oczy i usiłuję się Ciebie nauczyć na pamięć. tego, jak reagujesz na każdy centymetr dotykającego Cię ciała, tego, jak odwzajemniasz nienazwane jeszcze pieszczoty. zupełnie tak, jak kiedyś w dzieciństwie uczyło się na pamięć wierszyków o jesieni. tłuczenia kolan. bicia talerzy. uśmiechania się do siebie samego na wspomnienie poprzedniej nocy, ignorując zdziwione spojrzenia zazdrosnych ludzi. patrzenia w oczy, kiedy robi się mokro między udami. pierwszych fochów bez sensu, ucieczek w pijackim widzie. palenia papierosów przy filiżance kawy. speaking english when we were talking about love. miłość od pierwszego wejrzenia na trzy akordy.

drwię, szydzę, udaję zołzę w wysokich butach. zaczepiam, flirtuję, unikam, chowam się. zamykam oczy. bo tylko Ty wiesz, jak wyglądam, kiedy leżę gdzieś pomiędzy Tobą, a trzecią herbatą z cytryną i nie wstydzę się niczego.

▲▲▲ 

dawno mnie tutaj nie było – nie wiem, czy spowodował to ogólny brak czasu, czy zupełny brak chęci. najpewniej jedno i drugie, nałożyło się na siebie i z szelmowskim uśmieszkiem rozpoczęło podglądanie moich poczynań, dziejących się w kosmicznym tempie. biedna, nieświadoma IASK nie wie, że stała się obiektem kpin i uciechy pędzącego, błędnego koła na jej osobiste życzenie.



paranoja, paranoja, paranoja. paranoja paranoję paranoją pogania.

środa, 27 marca 2013

lost.

idę, stawiam kroki. jeden za drugim na chodniku z kostki brukowej barwy szaroburej. idę dzielnie, wyprostowana, z stopą w wysokich szpilkach z czerwoną podeszwą, choć wewnątrz przerażona jak mała dziewczynka. idę do przodu, chcąc-nie-chcąc, muszę dotrzeć do celu. nie jestem stworzona do stania w miejscu. to powoduje u mnie wybuchy, eksplozje, frustracje. nieoczekiwane poczucie bezsilności i wrzaski wyrzucane z siebie w poduszki. łzy spływające po policzkach niczym strumyki po górskich urwiskach. zastanawiam się dzień za dniem, skąd mi się to bierze, bo chociaż dzień za dniem upływa szybko, szybciej, niż jestem w stanie to sobie wyobrazić, szybciej niż obrazki przelatujące w jackpocie. ledwo narzekam, że znowu rozpoczyna się dzień, wczesnym rankiem, a już kładę się do łóżka, żeby odpłynąć i rano znowu się obudzić. a przecież, a przecież powinno być inaczej. pogoda powinna być inna. słoneczna, zielona, optymistyczna. a przecież powinnam chcieć, żeby wszystkie te momenty trwały jak najdłużej - tymczasem bez żalu wymykają mi się z rąk, nawet ich nie gonię. nie mam siły? nie wiem. nie rozumiem. potrzebuję wytchnienia, odpoczynku, potrzebuję 20 minut dla samej siebie i moich potrzeb, bez innych ludzi. jak dobrze, że nadeszły święta, których nie obchodzę - może to małe, niepozorne marzenie, które znaczy tak wiele się spełni?
w konkluzji - czy to źle? czy to dobrze? dziś nie wiem sama. nie wiem, bo oszalałam. a przynajmniej tak to teraz czuję, kiedy siedzę sama przed komputerem, słucham hipsterskiej składanki youtube, przeglądam zdjęcia i cytaty na soupie... i myślę. i myślę o tym, że gruszki na wierzbie nie rosną.

proszę, przestańmy się w to bawić, przestań mydlić mi oczy. zacznijmy żyć.


niedziela, 24 marca 2013

do przodu.

mam osobiście dość mojego życia, panie doktorze. czy może są na to jakieś leki? nie? to poproszę o urlop zdrowotny. na miesiąc, minimum. gdzie? gdziekolwiek, panie doktorze, najlepiej na drugi koniec świata bez możliwości odwiedzin, internetu ani zasięgu telefonii komórkowej. panie doktorze, proszę o odwyk od społeczeństwa, inaczej zwariuję. ja już powoli zaczęłam sobie stosować odwyki od wszystkiego - od szkoły, od rodziny - od harcerzowania nie potrafię. panie doktorze, proszę, niech to będzie mój prezent na osiemnaste urodziny. bilet na bezludną wyspę. czy będę tęsknić za domem? jeśli za domem, to tylko i wyłącznie za liliową kulką, która gubi sierść i nazywa się Imbirem. panie doktorze, proszę mnie zamknąć na jakiś czas w kliniec odwykowej, proszę dać mi usiąść i przemyśleć to, co minęło i to, co jest teraz.
potrzebuję odpoczynku od samej siebie. od szukania ubrań w szafie, w której zadomowiły się wszystkie zgubione Imbirowe zabawki, od układania po raz milionowy książek na półce, po zrobieniu tysiąc sto dwunastej herbaty dzisiejszego dnia.
chcę odciąć się na jakiś czas. usiąść tam, gdzie jest ciepło, gdzie nie mrozi, gdzie nie jest biało, ale zielono. usiąść na ziemi. poczuć zapach wiosny. "zachłysnąć się powietrzem i zrobić ostatni krok, na pewno nie do tyłu".









sobota, 9 marca 2013

wszystko się zmienia.

wszystko się zmienia, bo ja się zmieniam. i chociaż pogoda za oknem wciąż ta sama, śnieg obsypujący przydrożne drzewa, to w moim pokoju zakwita właśnie bambus i kaktusy. przyzwyczajam się do innych zasad, pozwalam się sobie uspokoić. uczę się cierpliwości i pokory, przecież wszystko się spełni, wystarczy tylko poczekać. myśleć pozytywnie. mieć nadzieję. na wszystko trzeba tego najbardziej istotnego leku, jakim jest czas. nie dbać o nic innego, nie zamartwiać się, nie uciekać. trwać. być pewnym, że marzenia się spełniają.
idę się zanurzyć w otchłani swojej osobowości. potrzebuję trochę czasu dla samej siebie i swoich potrzeb, by zagłuszyć wszelkie naiwności. to dziś.




sobota, 23 lutego 2013

wck.

gdyby ktoś powiedział mi kilka miesięcy temu, co stanie się ze mną teraz, nigdy nie byłabym w stanie uwierzyć. może dlatego, że byłam zaślepiona, byłam koniem z klapkami na oczach, polegającym tylko i wyłącznie na swoim niezawodnym słuchu. a właściwie, nie tyle słuchu, co odczuciu, złudnym uczuciu porównywalnym do wszechobecnej miłości.
zmieniam się. na lepsze. widzę to po towarzyszącym mi z dnia na dzień szerokim uśmiechu, widzę to po iskierkach w oczach, kiedy patrzę na moje małe dzieła. tego potrzebuję.

kawa, ciepły pokój, książki, kot, dobra muzyka z naszej playlisty i Ty obok.
wszystko, co kocham.

piątek, 15 lutego 2013

w i n n i n g .

nigdy nie prosiłam o marmurowe pałace. nigdy nie modliłam się o pierścionki z brylantami. nie uroniłam ani jednej łzy w żalu za nigdy nie otrzymanym czarnym porsche. tak wyszło, tak wypadło, że to się dla mnie nie liczy, wiesz o tym, prawda? kiedyś, będąc zakochaną beznadziejnie w chłopaku, który nigdy nie rozumiał, co to znaczy miłość, nauczyłam się, że nie ważne jest, gdzie się mieszka. że nie ważne, czy cały świat składa się z ogrodu z żywopłotem, czy z foliowej torebki wypełnionej metalowymi puszkami. nieważne jest nic oprócz prawdziwego uczucia.
z nim wygrasz ze wszystkim.
ja wygrywam od miesiąca. wygrywam ze strachem, z brakiem zaufania, z tęsknotą, z żalem. wygrywam z depresją. walczę Twoim silnym ramieniem, który otacza mnie i przyciska do siebie z całej siły. walczę z takim zaangażowaniem jak drapię Twoje plecy, kiedy ciała splecione w uścisku, "tak jakby nasze żyły miały się splątać na supeł". wszelkie moje bojaźnie przykryła ciepła fala Twoich zapewnień, obietnic i wydmuchiwanych słodkości, prosto w środek mojego serca. walczę słowami, których miliony co wieczór pojawiają się na moim wyświetlaczu w telefonie, kiedy starasz mi się wynagrodzić to, że nie mogę spać obok Ciebie. utwierdza mnie w tym oddech w tym samym rytmie, chodzenie tą samą nogą, mówienie tych samych rzeczy na raz. Twój wzrok na mnie, Twoje usta na mnie, Twoje myśli we mnie. cichy szept w języku angielskim ślizgający się po moim brzuchu, with those eyes you don't need any tank.
- jesteśmy fajną parą, nie sądzisz?
i owszem, idąc ramię w ramię, ja, Ty i czerwone opakowanie w mojej kieszeni, niebieskie opakowanie w Twojej. przodem, tyłem, bokiem. do Tam, naszego końca świata, cichego zgubienia się i odnalezienia, opierając głowę na Twoim ramieniu. i może w sumie tak zostać, ciche smsy pod ławką, wymieniane pocałunki pełne namiętności, erotyzm wylewający się z filiżanki po brytyjskiej herbacie.
czy patrzę w przeszłość? każdy patrzy. robię stop w swoim życiu, pauzę, zamykam się w sobie, wspominam. uśmiecham się. to dobre wspomnienia. każde z nich nauczyło mnie czegoś nowego.
dziś patrzę z ufnością na Ciebie, kiedy idziesz swoim pajęczym krokiem w moją stronę.

dobrze mi. jestem szczęśliwa.








sobota, 2 lutego 2013

keep.

jesteś dla nich wszystkich zbyt fantastyczna. jesteś ich gwiazdką z nieba. jesteś słyszalnym szeptem kochanka. jesteś ich oczami i ich słuchem. nie przejmuj się. jeszcze nie potrafią tego docenić.

czwartek, 31 stycznia 2013

t h i n k.

milion myśli. milion obijających się sformułowań bez żadnego znaczenia. kilka gestów, automatyczna ich interpretacja. pocałunki na ustach, pocałunki na szyi, pocałunki na duszy. ciarki wędrujące po skórze niczym w mrowisku. i wciąż te pytania, te niezadane i te zadane, bez odpowiedzi. studnie bez dna. rwę się do mówienia, do pisania, do wytyczania szlaków słowom, układam je w szyfry językowe, permanentnie dziergając je w swojej pamięci.
chcę nieba, ale czy nieba nie mam tutaj na miejscu? w Twoich/moich ramionach, zamykając oczy i otwierając je w dzikim tańcu? pijąc herbatę, paląc papierosa? niebo nie zawsze jest szczęściem, pięknie błękitne, bywa też bure i przepełnione smutkiem. a więc, czy to właśnie moje niebo? niebo na ziemi, którego nie potrafię jeszcze docenić, mimo to, że uczę się tego z każdą kolejną sekundą? 
trzymam się. bardzo dobrze się trzymam. mocno, zaciskając powieki, zagryzając wargi do krwi. 
i znowu the xx. i znowu nieodpowiednie moje sam-na-sam.

sobota, 12 stycznia 2013

Sometimes I still need U.


Zamknij oczy. Chodź. Podążaj za mną, pragnij mnie. Nie pytaj, nie zastanawiaj się, ruszaj moim śladem. Zasłuchaj się w wersy, zapatrz się w obrazy. Nie myśl nad tym, co właściwe, a co nie. Po prostu chodź. Nic nie jest tak realne, tak prawdziwe, jak tu i teraz, jak ja i Ty, jak niebo nad nami o smaku waty cukrowej. Nie przesłuchuj swojej duszy w poszukiwaniu odpowiedzi na zagadnienie czy warto. Przecież jutra równie dobrze może nie być.
Podążaj za mną. Ślepo, namiętnie, fanatycznie, bezkreśnie. Podążaj, dreptaj. Odpłyń ze mną w sam środek głębin, wzleć, trzymając mnie za rękę w samo centrum galaktyki. Wszystko jest dziś możliwe. Wszystkiego razem jesteśmy w stanie dokonać. Wiesz o tym, przecież ta myśl nie odchodzi od Ciebie na krok. Pamiętasz wszystkie błahe słowa, które zwykłam Ci wypowiadać w najmniej spodziewanych momentach, pamiętasz, przy nich za każdym razem mocno waliło Ci serce. Dzisiaj też oszaleje, obiecuję Ci.
Nie musisz wiedzieć wszystkiego, niespodzianki, tajemnice składane na ustach, nasze małe sam-na-sam. Przecież to nie jest ważne. Nie zastanawiaj się więcej. Ruszaj w ślad za mną, krok za krokiem, po co Ci w tym definicje i rozumy? Ja też tego nie rozumiem, nie chcę rozumieć. Rozum zabija marzenia, wbija ostre ostrza prosto w ich centrum, rwie na maleńkie cząsteczki i pali nimi w kominku. Chyba nie chcesz stracić moich/swoich/naszych marzeń?
Jesteśmy najlepsi razem. Najpiękniejsi, najzdolniejsi. Wyjątkowi. Jesteśmy razem jedną, żarzącą się na niebie wszystkimi kolorami tęczy gwiazdą, ogniem tańczącym z dymem, jesteśmy wodą w rzece, strumieniem wypływającym z góry, w którym się tonie. Jesteśmy pytaniem i odpowiedzią na każde pytanie. Jesteśmy kotami, wracającymi do siebie nocą. Ja jestem Tobą, a Ty jesteś mną. Nikt nie miał tego, co my tu i teraz, więc nie zastanawiaj się, po co Ci to. Po prostu, chodź.
Nie jestem idealna, przecież mam swoje wady, dobrze o tym wiesz. Nie jestem idealna, ale dziś dla Ciebie się staram, chcę doskonałości i magii, chcę niezapomnianej chwili, chcę, aby ten moment opisany był w książce, którą nastolatki czytają przed snem z wypiekami na policzkach. Chcę umrzeć w poczuciu, że czegoś dokonałam, niczego nie żałując. Zamknij oczy i przypomnij sobie nasze niebo, kwiaty w sypialni i muzykę, dochodzącą z radia w kuchni. Przypomnij sobie nasze śniadania, nasz śmiech i fałszowanie do piosenek idolów dzisiejszej młodzieży. Wiem, że pamiętasz, że masz to pod powiekami za każdym razem, kiedy kładziesz się do pustego łóżka. Do łóżka z pamiętnym wspomnieniem moich włosów na poduszce i zostawionej woni moich perfum. Łóżka, w którym już nigdy mnie nie znajdziesz. Co Ci więc szkodzi? Co Cię zatrzymuje?
Dzisiaj marzę o tym, żebyś mnie zaczarował. Chcę, żebyś szeptał mi słowa, które wyryją się w mojej duszy. Chcę, żebyś dotykał mnie tak, by zostawały ślady, ciało przechodziły ciarki. Chcę, żebyś patrzył mi w oczy tak, żebym była pewna, jak nigdy wcześniej. Nie pytał, nie myślał nad tym wszystkim. Ja sama tego nie rozumiem, po co się tym zadręczać?
Ruszaj za mną. Szybciej. Przecież wiesz, że mam tendencje do uciekania.

Sometimes I still need you.

poniedziałek, 31 grudnia 2012

airz.

moje postanowienia noworoczne?
nie, nie mam wcale. nie planowałam. wypisałam tylko wszystkie marzenia, wypisałam i schowałam głęboko w sercu. jakiś pijak, kiedy dziś wracałam do domu życzył mi wszystkiego najlepszego, ale zanim zrozumiałam jego bełkot, byłam za daleko. cóż, życie.



postanowienie... może tylko jedno.
nigdy nie doprowadzę się do takiego stanu. nie pozwolę sobie cierpieć przez kogoś do takiego stopnia.


amen.
iask.
najbardziej wyjątkowy skarb.