piątek, 18 maja 2012

gdyby ludzie znali moje myśli, znienawidziliby mnie już tak dawno temu.

czwartek, 17 maja 2012

dziewięćdziesiąt.

wszystko tu się zaczęło, wszystko się tu zaczyna.
stoisz niby na jakiejś skale i patrzysz przed siebie, lekko nieobecnym wzrokiem. co Ty tu robisz? czego oczekujesz? wokół Ciebie rozprzestrzenia się wschód słońca. oglądałaś kiedykolwiek wschód słońca? doceniałaś cały majestat tego wydarzenia, ledwo zauważalne gesty nieba?
oddychasz.
oddychasz, a z każdym wydechem uchodzi z Ciebie zło. nie boisz się. pierwsze promyki muskają Twoją skórę, wykrzywiasz twarz, marszczysz czoło.
i On. za Tobą. czujesz jego oddech na karku, jego dłonie splatają Ci się na brzuchu, tak, że nie masz szans się wymknąć. i tak tkwisz. Ty i On. nie psujcie tego. ani teraz, ani nigdy więcej.

wtorek, 15 maja 2012

nie do tyłu.

zamykam oczy i w głowie mam tylko jedną, powtarzającą się jak mantra myśl. powoli, zachłysnąć się powietrzem i zrobić jeden krok, na pewno nie do tyłu. pyzata buzia wykrzywia się niezrozumiale, a przecież to tylko uśmiech, jakaś dziwna, niewytłumaczalna reakcja na kilka słów, splecionych w zdania, które notorycznie zapisuję na telefonie. pech chce, że oprócz samego grymasu z dołeczkami w policzkach, w oczach jawią się słone łzy, a gdzieś w płucach (choć niektórzy, według mnie błędnie, uważają, że w żołądku) rodzą się motyle i trzepoczą z braku tlenu, piękne, kolorowe, zachwycające, z wszechogarniającej nas miłości świata obłudnego.
i znowu zamykam (a właściwie: nie tyle zamykam, co przymykam, gdyż w ciągu dalszym nie posiadam klamki, odkąd przestała działać) się w pokoju, w moich małych czterech ścianach, trzech kremowych, jednej brązowej z turkusowymi kwiatkami, które w moim koncepcji powinny być malinowe, jak fotel, budzik, doniczka z kaktusem, pomniejszona wersja łapacza snów na szyję, wieszaki za drzwiami czy sweter kurta cobaina na plakacie nad biurkiem. i przymykam się w swoim życiu, żyję cichutko, w tle pogrywa mi pearl jam, światełka otaczające drugą wielgachną fotografię mojego idola, tego, który przez przypadek pojawił się w moim życiu, w sumie dzięki 10 łebskiej, kiedy non stop puszczali smells.
Ty też pojawiłeś się w moim życiu przypadkiem.
śmieszna historia. naprawdę. zlot miał odmienić moje życie, mnie całą. byłam w centrum wydarzeń, może przez rudawe włosy, może przez usposobienie, nie wiem, ale byłam, i gdzieś tam pamiętam blondwłosego chłopaka w mundurze który chodził wszędzie z Mozartem, w berecie, z najpiękniejszym uśmiechem na świecie. Twoim uśmiechem. tym, który teraz ma mnie budzić rano i wieczorem, który pojawia się, gdy mnie widzisz.
jak to było? jesteśmy dla siebie stworzeni, tak? chociaż ja tak bardzo marudzę, zakopuję się pod warstwami własnych smutków i zaprzeczeń, sprawiam sobie sama problemy, jakbym miała ich zbyt mało. jestem zazdrośnicą, choć we własnym postępowaniu nie widzę grzechów. chociaż ja żyję sobie w swoim pesymistycznym szarym świecie, kiedy Ty kolorujesz mnie kredkami, a ja zamazuję gumką. coś w tym jest.
a jeśli ja właśnie chcę być pesymistką? nie dlatego, żeby robić Ci na złość, czy siedzieć i wypijać morze kaw/herbat. pisać jakieś pseudo teksty, typu - Jagna, która zapycha mi w sumie miejsce w komputerze, chociaż w zeszytach wszelkiej maści szkolnej również.
droga izabelo.
czy zechciałabyś w końcu napisać coś dłuższego, co nadawałoby się do pokazania światu? pisz. pamiętaj, jak Cię to radowało.



niedziela, 13 maja 2012

li g h t.




mega nadzwyczajnie zmęczona, zaspana, i zaraz mykam do łóżka, z chemią, na randewu z chemią, zadaniami na stężenia, przypomnę sobie to i owo. jutro bowiem głównie angielski i właśnie chemia.
boże. właśnie. jutro wracasz do szkoły, dear IASKS.wstaniesz?