wtorek, 1 listopada 2011

dni zlatują mi na malowaniu paznokci (ostatnio na miętowo), sprzątaniu w pokoju (a właściwie zaczynaniu i niekończeniu), czytaniu kolejnych miliardów zadrukowanych konstelacjami zdań stron, ciągłym repostowaniu najpiękniejszych rzeczy z soupa i popijaniu tego wszystkiego gorzką miętą pieprzową. pomiędzy tym wszystkim wylewają się urocze kłótnie o zwierzynę w Naszym domu, o kota, psa, rybki, misia pandę i króliczka, lekkie słówka, otrzymywane z samego rana sms'y, w których życzymy sobie miłego dnia.
do tego, wolny czas spędzam jeszcze na kompletowaniu mojej listy książek do przeczytania bądź zakupienia.
a weekend? a weekend, spędziłam oblewana sztuczną krwią, leżąc pod zlewem z podciętymi żyłami i płacząc nad utratą ukochanego bądź najzwyczajniej w świecie, mdlejąc z efektownym upadkiem na materac.


good evening, november. be good guy.


ps.
zaczynam się zastanawiać, dlaczego moje wpisy na blogu wydają się coraz bardziej kretyńskie niż zwykle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz