dni zlatują mi na malowaniu paznokci (ostatnio na miętowo), sprzątaniu w pokoju (a właściwie zaczynaniu i niekończeniu), czytaniu kolejnych miliardów zadrukowanych konstelacjami zdań stron, ciągłym repostowaniu najpiękniejszych rzeczy z soupa i popijaniu tego wszystkiego gorzką miętą pieprzową. pomiędzy tym wszystkim wylewają się urocze kłótnie o zwierzynę w Naszym domu, o kota, psa, rybki, misia pandę i króliczka, lekkie słówka, otrzymywane z samego rana sms'y, w których życzymy sobie miłego dnia.
do tego, wolny czas spędzam jeszcze na kompletowaniu mojej listy książek do przeczytania bądź zakupienia.
a weekend? a weekend, spędziłam oblewana sztuczną krwią, leżąc pod zlewem z podciętymi żyłami i płacząc nad utratą ukochanego bądź najzwyczajniej w świecie, mdlejąc z efektownym upadkiem na materac.
good evening, november. be good guy.
ps.
zaczynam się zastanawiać, dlaczego moje wpisy na blogu wydają się coraz bardziej kretyńskie niż zwykle.
do tego, wolny czas spędzam jeszcze na kompletowaniu mojej listy książek do przeczytania bądź zakupienia.
a weekend? a weekend, spędziłam oblewana sztuczną krwią, leżąc pod zlewem z podciętymi żyłami i płacząc nad utratą ukochanego bądź najzwyczajniej w świecie, mdlejąc z efektownym upadkiem na materac.
good evening, november. be good guy.
ps.
zaczynam się zastanawiać, dlaczego moje wpisy na blogu wydają się coraz bardziej kretyńskie niż zwykle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz