środa, 14 listopada 2012

acrz.

pałętam się. z kąta w kąt, do tyłu i na wprost. w czarnym ponczo, z zimna dygocę, marznę, marznę bez Ciebie, bez ramion szerokich jak u misia, wielkiego misia o złotych oczkach o jakim zawsze marzyłam. opieram się o ściany, walę w nie głową, dłonią, kolanem, obijam się o nie. zamykam oczy, otwieram, zaciskam, otwieram, płaczę, zamykam. nie wiem, o co chodzi, gdzieś w głowie pojawiają się pytania, migają niczym syreny wozu strażackiego, pożar, pożar, płoniesz, wypalasz się. pytania, na które nie potrafię dziś znaleźć odpowiedzi, zadaję je innym, płaczę, zagryzam wargi, zaciskam pięści. walczę z kącikami ust, które uparcie się wiją ku dołowi. i tak tkwię, z miną dziwną, krzywiąco-uśmiechającą się zarazem, na ławce gdzieś w pobliżu mojego świętego miejsca. nie potrafię, nie umiem, nie wytrzymuję, mam dość, słowa na wygaszaczu ekranu falują jak flagi na jesiennym wietrze.
a może to jest wyjście? może zemdleć? poddać się, spróbować umrzeć? upić się, zapomnieć? chociaż... czy tak się da? chyba nie. to tylko chwilowa rozgrywka. i znowu modlitwa o nowy dzień, o to, żeby czas pozałatwiał wszystko za mnie. uderzam w ścianę ręką, nogą uchem, czołem. gryzę zatyczki długopisów, popijając sokiem pomarańczowym. i znowu marznę, kulę się, zawijam w kolejne warstwy materiałów. grzeję dłonie ścianami filiżanki.
chciałabym kiedyś siąść z dobrą książką w ciepłych skarpetkach, swetrze w norweskie wzorki w wygodnym fotelu, który będę wybierać przez lata, siąść i czytać, zanurzyć się w świecie bez skaz i wad, łamać sobie serce, przeżywać, ematyzować (istnieje takie słowo? empatyzować? jeśli nie, to powinno) i nagle, ni z tego ni z owego, usłyszeć, jesteś moją jedyną miłością. wyszeptane, prosto do koślawego ucha z długim kolczykiem. i poczuć, ciarki, głośne bicie serca, motyle w brzuchu.
i znowu, w przód, w tył, na boki, chyboczę się jak słabe drzewko. potrzebuję czegoś, co będzie pomagało mi się trzymać w pionie.
głupi nawał niepotrzebnych sformułowań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz