poniedziałek, 28 marca 2011

pianino.

Dokładnie pamiętam, z jaką czcią dotykała pianina. Poruszała delikatnie palcami, aby naciskały kolejne mlecznobiałe klawisze, które wraz z swoimi wyższymi odpowiednikami koloru czarnego, czasem wydawały mi się filmem o galopującej zebrze. Często, wydobywając dźwięk z tego „ozdobnego” jakby mogło się wydawać instrumentu, gubiła się zupełnie w świecie muzyki, opowiadała nutami o swoich nastrojach i wydarzeniach. Nie była, co prawda, mistrzynią jak Chopin czy Beethoven, bo miewała dosyć bolesne dla uszu pomyłki, jednak i tak czarowała swych słuchających. Pamiętam, że ilekroć siadała na stołku, okutym ciemną skórą i zaczynała odbywać cały swój majestat muzyczny, stawałem oniemiały we framudze drzwi, niekiedy rozlewałem herbatę na drewniane panele.

A teraz...

Jej nie ma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz