poniedziałek, 24 grudnia 2012

tik-tak-tik-tak.
bawię się w frazesy. rozplątuję niefortunne informacje. uśmiecham się wszystkimi warstwami skóry. poruszam uszami jak kot, chcąc wyłapać wszystkie, nawet najmniejsze dźwięki. brzdęk upuszczanych sztućców. trzask bitych talerzy. burkot brzucha z głodu. patrzę na jarzące się ponurym światłem świece. tańczące języki ognia na smyczy knota. pobłyskujące brokatem bombki, ozdabiające choinkę.
czwarty dzień na tabletkach.
święta? niechaj już będzie po nich. już mam dosyć lodówki pełnej ryb, ciast i kapusty. nie chcę składać nikomu życzeń, nie chcę łamać się tym głupim opłatkiem. nie chcę znowu, żeby mi wytykano nie mówienie na głos pacierza, a przecież ja wcale go nie mówię - taka ze mnie buntowniczka.
mogę zostać z kotem w domu? schować się pod kołdrą z pudełkiem lodów miętowych i oglądać śniadanie u tiffanyiego. bo przecież nikt nie jada już tam śniadań, a mężczyźni już nie wolą blondynek. nie jeżdżą na rzymskie wakacje, gdzie wszystko przemija z wiatrem. i choć mówią to pół żartem pół serio, nie wybierają już się czasem w rejony Casablanki. nie spotykają księcia i aktoreczki, i Thelmy i Louise, i Flipa i Flapa. Choć czasem nawet zdarza im się bawić w dyktatora, a przy herbacie rozmyślać, jak zdobyto dziki zachód i w jaki sposób ukradli milion, a potem wpadają na ten genialny pomysł i wyjeżdżają ze swoimi kochankami na Wichrowe Wzgórza.

nie mogę? proszę. byłam grzeczna w tym roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz